środa, 14 stycznia 2015

Korona zdobyta, czyli maratony we Wrocławiu i Warszawie!


Oj brakowało mi ostatnio weny do pisania… I czasu w sumie też… Więc po strasznie długim okresie zbiorcze podsumowanie września, czyli maratonów w Wrocławiu i Warszawie.

WROCŁAW

Wrocław Marathon upłynął pod znakiem charytatywnego czelendżu z Krasusem :) Maniek twierdził, że nie dam rady na maratonie wrocławskim złamać 3:45 h! I ten czas przyjęliśmy za wartość graniczną. Za każdą sekundę szybciej Maniek wpłaca 10 groszy na konto Fundacji Synapsis w ramach #BiegiemNaPomoc, za każdą sekundę wolniej ja!! Koniec końców okazało się, że jednak miał rację… Podbudowany najlepszym moim startem w historii, czyli IWW i świetnym jak dla mnie wynikiem w Borównie byłem przekonany, że dam radę. Jednak nie dałem…

Jeszcze całkiem pewny w swoje możliwości...
  Pary w nogach starczyło mi do mniej więcej 22 km… Potem kilometry wpadały powyżej 6 min/km :( Czyli masakrycznie wolno! Sam nie wiem czemu aż tak mnie odcięło. Za cholerę nie mogłem przyspieszyć, więc koniec końców chciałem tylko dobiec w mniej więcej takim tempie jakie trzymałem. Łatwo nie było. Cholernie czułem brak długich wybiegań. Mała dygresja – według mnie było strasznie mało kibiców – nawet jak przebiegaliśmy przez wrocławski rynek kibiców było jak na lekarstwo. Od 38 km to już była walka z samym sobą i km powyżej 7 min/km… Koniec końców ukończony w 4:14 h. I teraz najśmieszniejsze! To mój drugi najlepszy czas w maratonie! Tylko 6 min lepiej, niż mój debiut w Palmie. A aż ponad 16 min gorzej niż moja życiówka z Krakowa. W Palmie to był mój debiut, nie miałem absolutnie ŻADNEGO doświadczenia na zawodach, byłem absolutnie słabiej wybiegany, a przebiegłem te osławione 42 km z uśmiechem na ustach! A później była już zawsze wielka walka z samym sobą…

Wbiegając na metę zobaczyłem przy barierkach moja Martę i tylko pokręciłem głową… Wiedziałem, że nie zrealizowałem zadania, które sobie postawiłem. Ale przedostatni punkt przed zdobyciem Korony został pokonany :) Została już tylko Warszawa!
 
Przeżuty i wypluty...
I jeszcze ostatnia dygresja a propos wrocławskiego expo. Nie mogłem znaleźć nigdzie jednej z mojej opasek CEP. Byłem przekonany, że została w szatni w Borównie, więc na expo chciałem kupić nowe. Niestety CEPów nie było. Pogadałem z chłopakami ze stoiska sklepbiegacza.pl, gdzie mógłbym takie kupić. Powiedzieli, że dziś to już nigdzie, ale nagle jeden z nich zapytał mnie jaki rozmiar opasek potrzebuję i gdy się okazało, że takie jak on ma to mi pożyczył swoje!!! Imaginujecie to sobie?!?!?! Bez żadnych wątpliwości obcy facet pożyczył mi swoje opaski jedynie na podstawie obietnicy, że po maratonie oddam!!! Jak dla mnie niesamowite :)

 

WARSZAWA

Do Warszawy śmignęliśmy z Martą w piątek po pracy! Dojechaliśmy bardzo późno, więc już na spokojnie w hotelu i szybko poszliśmy spać. Sobota minęła pod znakiem odbioru pakietów startowych.

 Tak pakietów w liczbie mnogiej :) Marta startowała w biegu na 5 km :) I na spotkaniu i wspólnym obiedzie z Pawłem. Potem było makaronowe spotkanie Smashing Pąpkins z Wybieganym jako kapitanem drużyny :) No i znów była powtórka z Wrocławia… Na początku biegło mi się niesamowicie. Gadałem troszkę po drodze z Groszkiem i Kasią z naszej drużyny. Po połowie znów zacząłem słabnąć. Energii dodała mi ilość kibiców w Wilanowie. To było naprawdę niesamowite! :) W międzyczasie dostałem mesa od Marty, że skończyła swój bieg na piątkę w czasie 26:46!!! W czasie biegu jeszcze nie umiałem tego przeliczyć, ale gdy sprawdziłem wracając do domu, że miała średnie tempo 5:17 to padłem! Bez żadnego przygotowania, biegnąc ze mną wcześniej tylko RAZ! Niedługo to ja będę starał się jej dotrzymać tempa :P

Aż w końcu długo wyczekiwany pą-punkt kibicowania z Krasusem jako głównym kibicem na 33 km :) Ile tam było pozytywnej energii i radości! Wprost niesamowite :) A więc nie mogło się obyć bez samojebki :D

Jest MOC!!!!
Końcówka to wspólny bieg z Wu z Biegam bo mnie ludzkość wkurwia, czyli konkurencyjno-zaprzyjaźnionego teamu :D Ale koniec końców nie podołałem tempu i plan by wbiec razem na metę spalił na panewce...

Warszawa ukończona w 4:27 h. Z kolosalnym wysiłkiem… Po przebiegnięciu mety znalazłem Martę i wyszliśmy na zewnątrz. Nie chciałem siadać by nie walczyć w czasie wstawania i w końcu powiedziałem, że idziemy. I w tym momencie zrobiło mi się mgliście przed oczyma, odrzuciłem butelkę z izo i szybko usiadłem. Tak to jeszcze po żadnym biegu nie miałem… Chwilę mi zajęło dojście do siebie… 

Z medalami :)
 Potem spotkanie z Pawłem i wspólny obiad na który też dotarli Krasusy :)


KORONA MARATONÓW POLSKICH ZDOBYTA!!!!! :) Jeden z celów na ten sezon zrealizowany :) A na chwilę obecną kończę z bieganiem maratonów. Na sezon 2015 nie mam zaplanowanego ani jednego :) Wolę się oddać trasom trailowym :)

2 komentarze:

  1. Gratulacje! :D a do Warszawy zapraszamy nawet bez okazji, chociaż najbliższa zdaje się będzie półmaraton w marcu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo, dwóch królów się w tym roku drużyna dorobiła, dajecie chłopaki radę :)

    OdpowiedzUsuń