niedziela, 20 maja 2018

Powrót, czyli znów mi się chce...

Sam nie wiem od czego zacząć. Mój pierwszy wpis na blogu od 14 stycznia 2015 roku. Nie startowałem, nie trenowałem, więc także nic nie pisałem. Może na sam początek dwa słowa, dlaczego przestałem trenować… Odpowiedź brzmi: nie wiem! Mogę szukać usprawiedliwień w życiu rodzinnym, zawodowym, braku czasu, ale nie. Po prostu mi się odechciało. Nie miałem ochoty pływać, jeździć, o bieganiu już nie wspomnę… Marta raz na jakiś czas próbowała mnie wyciągnąć na bieganie. Po wykorzystaniu wszystkich moich wymówek co jakiś czas razem wyszliśmy. Przebiegłem, było fajnie i tyle. Nie miałem ochoty na powrót. Aż w końcu we wrześniu poprzedniego roku coś we mnie drgnęło…
Tak samo, jak nagle mi się odechciało, tak samo nagle zaczęło się znowu chcieć. Sam nie wiem, czym to było podyktowane. Choć wydaje mi się, że wydarzeniem, które mnie zmobilizowało była wygrana MKON-a na Hawajach. Najpierw nieśmiało zacząłem trenować w domu na taśmach TRX. Potem zacząłem myśleć o powrocie do tri. Wymyśliłem sobie ambitny plan na powrót. Na sam początek omówiłem wszystko z Martą, czy nie ma nic przeciwko planowi, który mam i ilości czasu jaką będę musiał na to poświęcić. Absolutnie nie miała nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Jest przeszczęśliwa, że w końcu znów mi się chce…
Kolejną rzeczą jaka została do załatwienia był plan treningowy. Zastanawialiśmy się wspólnie - gotowy plan czy trener. Przejrzałem kilkanaście planów z internetu, jednak ostatecznie decyzja padła na trenera. Jednym z głównych argumentów była możliwość analizowania moich postępów i modyfikacji planu. I to jak się okazało, był strzał w dziesiątkę! Tym oto sposobem od października zacząłem trening pod pilnym okiem trenera. Marcin pomału zaczął mnie wprowadzać na odpowiednie obroty. Starczy powiedzieć, że bieganie zacząłem od tempa 6:00 min/km i wolniej. Rower też spokojnie. Najbardziej mnie zaskoczyła to ilość pływania. Jak jeszcze trenowałem, wpadałem na basen, popływałem kilometr czy półtora i do domu. Natomiast w tej chwili trening 2 km traktuję jako krótki :P
Niestety, żeby nie było zbyt różowo coś musiało pójść nie tak. Najlepiej póki co przepracowany treningowo miesiąc to listopad. Potem zaczęło się chorowanie. Do tej pory zimą byłem chory zawsze raz. Tydzień i po sprawie. Tej zimy niestety zarażaliśmy się z Kubą na zmianę. Co synek doszedł do siebie, mnie coś brało. I na odwrót. Od grudnia do marca byłem na dwóch antybiotykach, a raz obyło się bez, ale o trenowaniu nie mogło być mowy. W listopadzie 2017 roku zrobiłem 44 treningi, które zajęły mi 2 dni 2 godziny i 3 minuty. Grudzień – 15 treningów, styczeń - 26, luty 32, marzec znów 15. Od kwietnia trochę się uspokoiło i wracam do regularnego trenowania. Niestety jeszcze co któryś trening mi ucieknie.
Nigdy w życiu wcześniej nie trenowałem tak dużo, tak racjonalnie i tak mądrze. I widzę, że przynosi to efekty. Do połowy kwietnia tego roku przejechałem na rowerze tyle samo kilometrów co przez cały 2014.
Mecz Barcy, Kubuś i trening w tym samym czasie? No problem :)
I podobnie wygląda z innymi dyscyplinami. Na moment pisania tego posta brakuje mi 4 km pływania, by dojść do dystansu z 2014 roku. Do maja przebiegłem połowę tego co w 2014 roku. Ale akurat z bieganiem jest ciut inaczej, ponieważ wcześniej jak trenowałem głównie szedłem biegać. W tej chwili mam akcenty porozkładane na wszystkie dyscypliny. A co w tym wszystkim najważniejsze trenowanie przynosi mi autentyczną radość. Oczywiście zdarzy mi się wrócić z pracy i nie mieć ochoty na nic. Ale wtedy pojawia się Kulka z rozpiską w dłoni, opieprzy mnie i chcąc nie chcąc idę. A zawsze jak wrócę jestem jej bardzo wdzięczny, że mnie znów zmotywowała.

Ale trening to dopiero połowa sukcesu. Nigdy wcześniej tak o siebie nie dbałem. Od września przeszliśmy na pudełka i sobie bardzo tę decyzję chwalę. Wiem, ile jem, wiem, kiedy mam jeść, wiem, co jem. Samemu w domu bardzo trudno by nam było przygotować 5 urozmaiconych posiłków.
Do tego dochodzi regeneracja. Rozciąganie, rolowanie, fizjoterapeuta wcześniej dla mnie nie istniały. Teraz są moją codziennością. Do tego dochodzi sauna i kąpiele solankowe. I to daje rezultaty. Odkąd wróciłem do treningów nie miałem żadnej poważniejszej kontuzji, która by mi nie pozwoliła trenować przez dłuższy czas.

A po co to wszystko? W tym roku chce zrealizować jedno z moich sportowych marzeń. Mało kto na razie o tym wie. Internet nie jest zbyt przyjaznym miejscem. Ludzie pod pozorem anonimowości, czują się bezkarnie i piszą co im ślina na język przyniesie. Nie chciało mi się słuchać dobrych rad, że nie dam rady, że za szybko, że po co mi to, jak mam dzieci w domu itd. itp. Druga sprawa, że chciałem sam sobie pokazać, czy jestem w stanie wytrwać w takim reżimie treningowym. Kolejnym argumentem jest, że w sierpniu Kulka przestanie być kulką i będziemy mieli kolejnego malucha w domu. Wiem, że Marta nie pozwoli mi odpuścić trenowania zupełnie, ale jak będzie wyglądała ilość czasu, jaką będę mógł poświęcić na treningi, tego nie wie nikt…

19 sierpnia staje na starcie Ocean Lava Triathlon Poland – pełen dystans!




Czy dam radę? Nie wiem, ale chce się przekonać. Czułbym się na pewno pewniej gdyby tyle treningów mi nie wyleciało przez zimowe chorowanie… Ale mam jeszcze trzy miesiące treningów przed sobą. Kilka startów kontrolnych. Najważniejsze dla mnie, że moja żona i mój trener wierzą w mój sukces.

To kto będzie kibicował w Borównie i Bydgoszczy za równe trzy miesiące?? :)