piątek, 17 października 2014

Tri marzeń, czyli Enea Triathlon Borówno 2014!


Do Borówna miałem jechać tylko po fun z zawodów. Po fatalnym dla mnie Poznaniu nie liczyłem na nic. Chciałem się dobrze bawić, spotkać ze znajomymi i ukończyć te zawody. Co prawda czułem, że potrzebuje choć jednego dobrego występu w tri na koniec sezonu (bo zgodnie z planem poszedł mi tylko Sieraków), a IWW lekko rozbudziła mój apetyt, ale wciąż zdania nie zmieniłem! Jadę po fun i tyle! Ale, że coś się ze mną dzieje zauważyłem już na odprawie dzień wcześniej! Przyśpieszony oddech, odczuwalne napięcie, początki buzującej adrenaliny… Oj Robaczku, chyba jednak nie będzie to taki lajtowy start, jak przypuszczałeś… Na odprawie jesteśmy w czwórkę, razem z Martą i Krasusem z NKŚ. Po odprawie jedziemy zapakować szosy do strefy zmian w Borównie i każdy w swoją stronę. 

 
Kładziemy się spać nie tak znów wcześnie, bo dopiero przed północą. A w nocy stało się coś, co nie dzieje się nigdy! Obudziłem się o 3:30 i nie mogłem zasnąć. Co do cholery, sobie myślę. Najadłem się, piwo na dobry sen wypiłem. Zresztą przy moim śnie w tym samym pokoju może kombajn pracować i nic mnie nie budzi! Więc o co chodzi? Do samego ranka miałem już strasznie szarpany sen i budziłem się średnio co 45 minut!

W końcu czas się podnieść z łóżka! Wciągam śniadanie, po raz ostatni sprawdzam, czy w worku na piankę mam wszystko, co mi potrzebne na start i ruszamy. Po drodze zatrzymujemy się na stacji i kupujemy kawę. Do Borówna docieramy później niż mieliśmy, ale wciąż z bezpiecznym zapasem czasu. Tym razem sławetne poznańskie 22 minuty nie będą miały miejsca :P Odnoszę numer startowy do worka w strefie zmian i szykuję resztę ciuchów!

Cholera, gdzie są moje skarpetki! 


 Szukam wszędzie i nie ma! Szybka decyzja, że mamy dosyć czasu, by przelecieć się do samochodu, czy tam nie zostały. Na szczęście są, wracamy i czas szybko wciągać piankę. Szykuję wszystko co potrzeba do pływania i CHOLERA, gdzie jest chip!!!! Przecież jeszcze rano był w tym worku, miałem go w ręce, a teraz wyparował! Do startu około 10 minut, a ja jestem w… Lepiej nie mówić gdzie… Marta przeszukuje po raz kolejny wszystkie nasze rzeczy, a ja szybko wciągam dół pianki i lecę na plażę pogadać z orgami. Dopadam wolontariusza i pytam o sędziego głównego, ale on nie wie gdzie jest i wskazuje mi orga. Podbiegam do niego, tłumaczę co i jak, a on mówi bym chwilę poczekał. Poszedł się podpytać i jak wrócił okazało się, że nie ma opcji bym dostał chip zapasowy. Mogę startować sam dla siebie, a czas ewentualnie spiszemy z garmina. W tym czasie podchodzi Maniek i tłumaczę mu co i jak. Ale nie ma to tamto. I tak chciałem tylko ukończyć, więc jak nie będę nawet klasyfikowany, to nic się nie stanie! Zakładam czepek i okulary, buziak przedstartowy od Marty i ustawiam się gdzieś na końcu!

SWIM

W końcu start! Podziwiam, jak czołówka rzuca się do wody! 


 Ja sobie spokojnie wchodzę, nalewam wody do pianki i zaczynam płynąć. Na początku kawałek moją pseudo-żabą i przechodzę do kraula. I tak sobie płynę i się zastanawiam, czemu cały czas ktoś koło mnie jest… W zeszłym roku już po chwili płynąłem zupełnie sam, a tu cały czas płynę obok innych! Chyba jednak treningi poskutkowały :) Do pierwszej bojki mniej więcej się trzymam tej samej ekipy. Pierwszą bojkę opływam żabką i daję do drugiej. I tu włączył mi się mój wewnętrzny turysta! Postanowiłem sobie pozwiedzać! A tu raz w prawo, a tu znowu w lewo, a tu znowu w prawo! Zastanawiam się, ile ja metrów nadrobiłem na tym etapie… W końcu druga bojka, opływam i do brzegu! W Borównie są 2 pętle pływackie na HIM i po każdej trzeba wyjść z wody i obiec bojkę na brzegu. Więc płynę do brzegowej bojki i widzę, że się do kogoś zbliżam. Wbijam się między dwóch innych pływaków i ich wyprzedzam środkiem. Ja wyprzedzam na etapie pływackim! Co z tego, że płynęli tak samo kiepsko, jak ja! Wiadomo, że mój kraul należy do tych z gatunku ciut gorszych niż fatalne, ale mimo wszystko daje mi to dużo satysfakcji :) Wybiegam z wody, kątem oka zauważam Martę i jej machnąłem. Podobno minę miałem wtedy nie za ciekawą… 

 
Druga pętla.




Znów do pierwszej bojki i cały czas płynę koło gościa-w-zielonej-piance. Co chwilę jestem równo z nim, ale z racji tego, że wciąż zwiedzam borówieński akwen, to co chwilę mi odchodzi… Opływam pierwszą bojkę wściekły na siebie i czas na drugą. Zmieniam sposób nawigacji. Co sześć ruchów ręką, czyli co drugi oddech wynurzam głowę, by się namierzyć. I przynosi to rezultaty. Do drugiej bojki go gubię. Opływam drugą już kraulem i do mety pływania! Widzę gościa przed sobą! Oj daleko on jest! Od dłuższego czasu mam w głowie plan, by od tej ostatniej bojki dawać ile fabryka dała. Ręce mi się już dzisiaj do niczego nie przydadzą! Przyśpieszam, ale wciąż staram się kontrolować, gdzie płynę! Zaczynam szybko czuć to przyspieszenie! Wyszedłem poza moja strefę komfortu w pływaniu! Krew zaczyna szybciej krążyć, czuję każde uderzenie serca, każde zanurzenie rąk do wody przybliża mnie do celu pościgu. Wiem to, czuję to! Czuję opływającą mnie wodę! Tylko czy starczy mi dystansu, by go wyprzedzić? Pomimo wysiłku, jaki wkładam w ten ostatni etap, płynie mi się rewelacyjnie! Nagle widzę jego nogi!!! Mam gościa :) Odbijam ciut na lewo, jeszcze tylko kilka pociągnięć i tuż przed końcem pływania go wyprzedzam! Moje malutkie, osobiste zwycięstwo! Wypadam z wody i łapię oddech w biegu. Rozpinam piankę, ściągam oksy i czepek i biegnę do T1. 


 Tuż przed wejściem do strefy widzę Martę. Podbiegam, daję buziaka i wpadam do strefy!

T1.

W Borównie nie ma skrzynek tylko są worki zostawiane na wspólnych wieszakach! Dobiegam do mojego, ściągam piankę, wyciągam wszystko z worka. Zakładam skarpetki i SPD-ki, oksy, czapkę, wrzucam piankę do worka, zakładam pas startowy i cholera coś mi się przy nim majta! MÓJ CHIP! Skubany przyczepił się do pasa, gdy go rano odnosiłem do worka. No sam nie wierzę. Biegnę do szosy i już razem biegniemy do wyjścia ze strefy. Zagaduję z wolontariuszami o sytuacji z chipem. 




Wskazują mi osobę odpowiedzialną za pomiar czasu, a ona mówi, że mam ruszać dalej! To jedziemy :)

BIKE




 Zaczynam kręcić i dziury. Przez rok już zapomniałem, że ta dojazdówka do Borówna za gładka to nie jest… Pokonując zakręt 90 st. w kierunku Kotomierza znów powtarza się historia ze Szczecina i wciskam „lap” o lemondkę i cudownym zbiegiem okoliczności jestem w T2. Seriously? Restartuje garmina, przełączam tylko na bike i jadę dalej. Nawrót przy beczce i w kierunku Bydgoszczy. Jedzie mi się naprawdę dobrze. Co jakiś czas kogoś wyprzedzam. Trzymam średnią ciut poniżej 32 km/h, czyli jak na mnie i mega małą ilość treningów rowerowych w tym sezonie jest bomba :) Przejeżdżam przez kładkę i szukam miejsca, gdzie w zeszłym roku ciągle sikałem! W końcu jest, ale nie tym razem :P Dojeżdżając do Myślęcinka na dość długiej prostej z daleka widzę Martę i zaczynam jej machać. 

 
Śmigam obok i po chwili zaczyna się podjazd. Plusem pisania relacji po takim czasie jest brak emocji i umiejętność zachowania dystansu. Minusem, że się nie pamięta szczegółów… Wyprzedzam kogoś na podjeździe, ale nie pamiętam, ile osób. 


 Dalej w kierunku Borówna. Średnia mi się nie zmienia i tak sobie równo sunę. Wciągam żele i trochę batonów, by zapchać brzuch. Borówno, pepsi i dalej w drogę. Dojeżdżając do Bydgoszczy na drugiej pętli nie widzę Marty, więc się domyślam, że poszła szukać miejsca do kibicowania na bieg. Dojazd do Borówna już zaczynam odczuwać, ale jeszcze jest ok. Natomiast na końcu pętli z Borówna do Bydgoszczy już mega odczuwam brak długich wyjeżdżeń… Nogi mnie bolą. Plecy mnie bolą. Ale tym się nie martwię. Musi boleć, skoro nie trenowałem. Martwi mnie gwałtowny spadek średniej… Na ostatnim kawałku spadło mi z prawie 32 km/h do 31.3 km/h. I gdybym na rowerze kończył, to bym się nie martwił tylko wypruł żyły i docisnął! Ale ja sobie jeszcze pobiegać dzisiaj muszę… W końcu Bydgoszcz. Wpadam do T2. Wolontariusz bierze ode mnie rower.

 

T2



Dopadam do wieszaków. 





Szybko ściągam swój worek i zaczynam się przebierać. To co zawsze. Kask zmieniam na czapkę, SPD-ki na Brooksy, oksy rowerowe na pą-oksy. Gdzieś tam docierają do mnie okrzyki Marty i Sylwii, które tu dotarły. 


 Dodaje mi to sił i wybiegam z T2.

RUN

Od początku biegnie mi się świetnie. 


 Tempo około 5 min/km i chwila refleksji. Przypomnij sobie, jak w zeszłym roku porwał cię początkowy flow, a potem zdychałeś w tempie 7 min/km. Stopuje się, mimo że mam ochotę pocisnąć. Wiem, że tak trzeba! Jednak z ilością startów przychodzi jakaś mądrość :) Poszczególne km wpadają w okolicy 5:30. Marta z Sylwią robią taki doping, że to jest niesamowite!!!! 6 km wpada jako najszybszy na trasie  w tempie 5:16. 

 
Kończę pierwsze kółko okrążeniem na stadionie i czuje się niczym młody bóg :P Ale na drugim zaczyna mnie łapać kryzys… Myślę sobie byle do punktu odżywczego, gdzie wciągnę żel.


Do punktu dobiegam, żel zjadam i dalej w drogę, a tu niespodziewanie Marta z Sylwią! Oj ile mi to sił dodało!!! Wracam do swojego tempa i 12 w 5:48 i zaczynam przyspieszać! Znów czuje ten flow! Niesie mnie jakaś niesamowita siła! Wyprzedzam coraz to kolejnych zawodników! Miga mi Mateusz, który też przyjechał mi kibicować :) Zaczynam 3 i ostatnie kółko! Wizja złamania 6 godz jest już coraz bliższa! 16, 17 i 18 km niczym w zegarku dokładnie w 5:41. W Myślęcinku mijam Martę i Sylwię. A dopiero później nachodzi mnie refleksja, jak one chcą zdążyć na metę… Mijam ostatni raz punkt żywieniowy. Wyprzedzam dwóch zawodników, ale oni nie odpuszczają tylko zaczynają mi siedzieć na plecach… 


Przyspieszam i kolejny km w 5:21. Wciąż słyszę ich kroki za sobą, czuję na plecach ich oddech, ale za cholerę nie chcę dać się wyprzedzić! Cały czas jestem z przodu. Wybiegamy z parku, już tylko most i prawie prosta do mety! Przed mostem mnie wyprzedzają. Rozumuję sobie chwilę, że nie ma sensu teraz się szarpać. Trzymam ich tempo, a na zbiegu z mostu atakuję i ich wyprzedzam! Według endo końcówkę biegłem poniżej 4 min/km. Na ostatnim zakręcie do mety mijam jeszcze jednego zawodnika i finiszuję w zawrotnym tempie 3:31!!! 






JEST META! JEST ZŁAMANE 6 GODZIN! UDAŁO MI SIĘ :) Czas na mecie 5:56:30 :)



Przebiegam linię mety.



 
Ktoś wręcza  mi medal, ktoś koszulkę finiszera, ktoś zdejmuje chipa. Szczerze mówiąc niewiele z tego do mnie dociera… Przetaczam się przez strefę w kierunku leżaków i siadam. I siedzę tak pewnie z dobre 5 minut, zanim się ogarnąłem, że czas poszukać najbliższych. Podnoszę się nie bez wysiłku i opuszczam strefę. Rozglądam się i pierwszego widzę Mańka! Gratuluję mu złamania 5!!! Chwalę się złamaniem 6 i słyszę, że w końcu mam czas jak facet :P

Tak smakuje złamanie 6 godzin! I piwo dostarczone na metę :P
Zauważam moich rodziców, a w tym samym momencie pojawiają się Marta z Sylwią, które - dobrze myślałem - nie miały szans zdążyć na finisz! Nawet pomimo tego, że łapały stopa z Myślęcinka do Bydgoszczy :P

Fejm w lokalnych mediach :P
Cholera jak ja potrzebowałem tego startu! Poza początkiem sezonu w Sierakowie, żaden tri-start mi nie wyszedł tak, jakbym chciał. Potrzebowałem tego dla podtrzymania własnych morali. I kurde udało się :) 

Z najgłośniejszą kibicką :D
Pomimo źle spędzonego czasu przygotowań, problemów z chipem i braku snu przed udało się! To był mój dzień! I nic nie mogło mnie powstrzymać! Rzadko kiedy są starty, gdzie pomimo przeciwieństw wszystko się układa! A to był jeden z nich! Żal mi się żegnać z tri-sezonem, bo kocham ten sport. Ale teraz czas na zdobycie korony maratonów! Wrócę za rok silniejszy, szybszy i jeszcze bardziej zmotywowany!!! :)


SPRZĘT:
PŁYWANIE: pianka Blueseventy Reaction
ROWER:
CROSS Vento 3 po lekkich modyfikacjach + opony Conti 4000S
BIEG:
Buty Brooks Pure Flow
Okulary Solano z tri w Borównie i czapka Nike
STRÓJ:
ZOOT + kompresy CEP + Garmin 310
ODŻYWIANIE:
Rano owsianka.
Zestaw Powergym, czyli przedstartówka ENERGYPLUS na 40 min przed startem, ISOPOWER w bidonie na rowerze + POWER BOMB + do tego żele AGISKO na rowerze + woda do ich popicia.