środa, 25 czerwca 2014

O spełnianiu marzeń, czyli XI Bieg Rzeźnika :)

Od kilku dni zastanawiam się, jak podejść do tej relacji… Zawsze pisałem dokładnie tak jak było. Jak umierałem w Dębnie, to pisałem, jak umarłem po HIM w Borównie, też to napisałem, jak przebimbałem zimę przed połówkowaniem w Wawie, też tego nie ukrywałem. Zawsze pisałem dokładnie tak, jak było… Ale jak do cholery mam napisać, że Rzeźnik – najtrudniejszy ultramaraton w Polsce - przyszedł mi bez problemu? Jak mogę napisać, że przy takim wysiłku nie było łez ani złorzeczenia tylko uśmiech na twarzy? Jak mogę napisać, że przebiegłem 78 km po Bieszczadach na całkiem świeżych nogach? Już widzę te głosy, jak to robię z siebie nie wiadomo kogo… Ale, cholera nie będę kłamał, a tak właśnie było! Ale od początku…

To na nas czekało :)

Przyjechaliśmy w Bieszczady już w środę. Zatrzymaliśmy się w hotelu Chutor Kozacki w miejscowości Łukowe. Odreagowaliśmy trochę podróż i do spania. Ostatnia noc, by się wyspać. W czwartek zanim pojechaliśmy do Cisnej do biura zawodów objechaliśmy trasę na start w Komańczy. A, że most był zamknięty, dzięki Bogu, że to zrobiliśmy! Z 400 metrów mieliśmy polną drogą do przejechania. I gdyby nam ktoś nie pokazał, jak jechać, w życiu byśmy na tę ścieżkę nie trafili! Tym bardziej w środku nocy! Wypijamy z Jackiem piwo w Komańczy i wracamy do hotelu, by po chwili jechać do biura zawodów. Dojeżdżamy do Cisnej i idziemy się zalogować. Wszystko szybko i sprawnie, fajny pakiet startowy z koszulką techniczną (jedna z ładniejszych, jakie mam) i buffem specjalnie dla Rzeźnika. Zjadamy makaron na pasta party, wysłuchujemy odprawy technicznej i czas wracać odpocząć! Już dziś w nocy największe wyzwanie w sportowej karierze!

Budziki na 1 w nocy i spać. Mało snu, pobudka, śniadanie (naprawdę bez szału, jak na taki hotel mogli się bardziej postarać…) i Bożena nas zawozi do Komańczy na start. Jedziemy razem z Wojtkiem, którego poznaliśmy dzień wcześniej. Po drodze wypijam przedstartówkę i szykujemy się. Stwierdzam, że jednak zostawiam czołówkę, a w zamian biorę polar i idziemy na start. Patrzę na tych wszystkich ludzi i zastanawiam się, gdzie ja jestem… 

Gotowy do startu :)
Ustawiamy się na wszelki wypadek z Jackiem prawie na samym końcu i czekamy na wystrzał. Strzał, odpalam garmina (na Rzeźniku nie ma podziału na brutto i netto) i powoli ruszamy. Praktycznie równo z wystrzałem zaczyna padać. Jacek już przed startem zakłada kurtkę. Ja ryzykuję lecieć bez. Nie chcę zapocić się, jak na Gwincie. Na początku daje radę, ale w pewnym momencie odpuszczam. Zatrzymujemy się na chwile i też zakładam. Kurtkę INOV 8 od Grzesia będę zawsze i wszędzie polecał! Jest mega! W końcu wbiegamy w las i robi mi się za ciepło. Razem z Jackiem decydujemy, że czas je zdjąć i chwilowy postój.

Las o nas dba. Roztacza nad nami parasol niczym mama, gdy byliśmy mali. Biegniemy i słyszymy, że pada, ale tego nie czujemy! Las jest naszym sprzymierzeńcem, opiekuje się nami i nastawia liście, by bronić nas przed deszczem. Deszcz co jakiś czas próbuje polemizować i padać mocniej, by spróbować nas przemoczyć, ale w końcu rezygnuje!


Na 8 km zaczyna się pierwszy mocny podbieg. Tak samo jak wszyscy inni zaczynamy iść. Zbyt dużo relacji przeczytałem przed biegiem, by próbować biec na podejściach. Kończy się gdzieś koło 13 km i znów bieg. Od tego momentu, aż do Cisnej, będzie cały czas karuzela. Góra, dół, góra, dół. Zaliczamy pierwszy punkt żywieniowy i ktoś mnie serdecznie wita! O cholera kumpel ze szkolenia z BnO z Poznania. Lecimy dalej i ja już czekam na przepak w Cisnej. 

Jeden z trudniejszych zbiegów na trasie
Chcę suchą koszulkę, chcę pepsi, chcę batona, chcę na chwilę usiąść. Pomału zaczyna do mnie machać jeden z niewielu kryzysów na tym biegu… W końcu jest!! Przepak Cisna!


Mamy z Jackiem dokładnie omówiony plan na przepak. Szybko sprawnie i na temat. Sucha koszulka, pepsi na przepaku + pepsi do plecaka, baton, kijki i spadamy. Wybiegamy i w drodze regulujemy długość kijków. Zapędzamy się i przebiegamy przez nasyp, zamiast skręcić w prawo. Na szczęście inna para nas woła i już znów jesteśmy na trasie. Na początku trochę mokro, trochę błota, aż w końcu zaczyna się pierwsze podejście pod górę Jasło. Na przepaku odczytuję 2 mesy, które dodają mi sił i ruszamy z Jackiem jak przecinaki. Kijek, noga, kijek, noga – idziemy jak dwie dobrze naoliwione maszyny. Wyprzedzamy wszystkich. Niestety już całkiem niedługo okaże się, że za to zapłacimy… 

Gdzieś koło 38 km Jacek zaczyna narzekać na kolano… Ale suniemy dalej. Kolejny przepak to Smerek. Zaczynamy kosmiczny zbieg po błocie. Ostro i ślisko. Moje czwórki wyją serenady do księżyca i dyskutują ze mną czemu im to robię… Wciąż im obiecuję, że już lada moment koniec, a one pytają, czemu nie eksplodowały 5 minut temu… W końcu już cali na dole zaczynamy bieg po drodze Mirka na przepak. Jacek już po 2 tabletkach voltarenu, które dostał od przesympatycznej pani na trasie, więc biegniemy ramię w ramię.

Po drugim przepaku :)
W końcu przepak. Wciągam jedyną słuszną koszulkę, czyli Smashing Pąpkins :) Specjalnie zostawiłem ją na ostatni przepak, by w niej kończyć. Stwierdziłem, że wcześnie nie będę na nią zasługiwał… Na przepaku 3 kubki pepsi, wymarzona bułka z szynką, pepsi z własnych zapasów do plecaka i power bomba. Wybiegamy i znów pod górę. 


Gdzie indziej takie rzeczy? :)
Widzę, że Jacek już walczy. O ile pod górę idzie dość sprawnie, to na płaskim biec nie może, o zejściach nie wspominając… Wdrapujemy się na Wetlińską, a mnie zapiera dech w piersiach. To był mój trzeci raz w Bieszczadach, ale za każdym razem padam, gdy widzę te panoramy. Może i nie są najwyższe, najbardziej strome, czy najbardziej wymagające… Ale są moimi ulubionymi górami! Szkoda tylko, że tak daleko! Ich dzikość za każdym razem robi na mnie niesamowite wrażenie! 

 
Jak się nie zakochać w takich widokach???
Zatrzymuje się czekając na Jacka, a pani za mną zaczyna się ze mnie żartować "o jaki banan na twarzy!" No co ja za to mogę, że góry na mnie tak działają?? 

 
A morale w zespole spada… Jacek mocno walczy ze swoim kolanem. Wypsikaliśmy już ponad pół spreju chłodzącego, który był w zestawie startowym. Znamy się nie od dziś, więc mu obiecuję, że jak dotrzemy na koniec Wetlińskiej do schroniska Chatka Puchatka, to stawiam piwo :) Morale znów skacze i schronisko wciąż się zbliża. W końcu docieramy i realizuję obietnicę. Zatrzymujemy się, kupujemy po piwie i delektujemy się widokiem gór :) Boże jak tu jest pięknie… 


Planowaliśmy na tę przerwę 10 minut, jednak zeszło ciut dłużej. I na tym postoju popełniłem największy błąd na biegu! Usiadłem… Zbieg do Bereh był masakrą. Mięśnie zbyt mi popuściły i dopiero w połowie zbiegu znów byłem sobą. Co było i tak niczym w porównaniu z tym, co przeżywał Jacek… Przed startem byliśmy umówieni, że gdy któryś z nas odpadnie, drugi opiekuje się nim do punktu lub GOPR, a dalej leci sam już jako turysta. Patrząc na tym etapie zbiegu na Jacka byłem już o tym przekonany… W końcu są Berehy!

Dwa kubki tigera, Jacek dostaje jakieś tabletki, chłodzenie plus żel i mówi, że lecimy dalej! Podziwiam go za dawkę tej sportowej złości, i zdecydowanie by ukończyć mimo wszystko. Od dawna już nie biegniemy. Podejście pod Caryńską jest długie i mocne, ale wchodzi łatwiej niż odległość powinna na to wskazywać….. 

Odpowiedź na pytanie, czy podejście pod caryńską boli :P
Patrzę na garmina i zaczynam się martwić… Mało czasu zostało, by się w limicie zmieścić… 

 
Na najwyższym wzniesieniu połoniny oddaje Jackowi moją power bombę. Ja mam jeszcze sporo sił, a mu się zdecydowanie bardziej przyda. Caryńska mija i zaczynamy zbieg. Ostatni, decydujący, ale też ten na którym wszystko może się skończyć… Wolę nie patrzeć na Jacka! Wiem, że daje z siebie 120% normy. Zastanawiam się, czy ja bym też tak umiał…  W końcu kibice, most, schody i meta! UKOŃCZYLIŚMY Rzeźnika! Aż do dzisiaj ciężko mi w to uwierzyć!Czas na mecie 15 godzin 34 minuty :)
 
Szczęście na mecie :)
Ten bieg był moim marzeniem od dawna. Słyszałem o nim jeszcze zanim tak naprawdę zacząłem biegać. Wiedziałem, że jest gdzieś garstka wariatów, którzy z własnej nieprzymuszonej woli biegną prawie osiem dych po górach. A teraz zostałem jednym z nich! Zostałem Rzeźnikiem :)

Ten gliniany medal od dawna był moim marzeniem! :)
Dlaczego ten bieg przyszedł mi dość łatwo? Sam nie wiem. Adrenalina, chęć spełnienia marzenia – na pewno tak. Jacka kontuzja też mi to ułatwiła. Nie wiem, jak by było, gdybyśmy więcej biegli. Ale też chyba to był po prostu mój dzień. Ten dzień, gdy nic złego nie może się wydarzyć. Taki, w którym przeciwności nie istnieją, a wszystko układa się jak najlepiej :)

Ursa Maior - Dom Wielkiej Niedźwiedzicy uwarzyli na ten bieg świetne piwo!  Niesamowite uczucie, gdy po przekroczeniu mety dostaje się medal na szyję i od razu piwo do ręki :) I gdy się pije Rzeźnika na mecie Biegu Rzeźnika :)


Bieszczady kocham od dawna. Już obydwaj stwierdziliśmy, że za rok na Rzeźnika wracamy zrobić lepszy czas! A w Bieszczady jednak wrócimy szybciej niż myśleliśmy, bo już w październiku na Ultra Maraton Bieszczadzki :) I już nie mogę się doczekać :)

Bieganie ultra mnie absolutnie pochłonęło! To nie jest bieg z wzrokiem wlepionym w garmina i ciągłym kontrolowaniem tempa, jak na maratonie. To zupełnie inna jakość, inne przeżycia, inny poziom biegowego odpłynięcia. Coś w czym się zakochałem bez granic :) Przyszły sezon zapowiada się długodystansowo :)

I track z endo :) 

Strój:
- buty Brooks Cascadia + stuptuty Inov8 Debricoc 38,
- opaski kompresyjne CEP,
- bokserki oddychające + spodenki CEP,
- 3 koszuli – z maratonu w Palmie, z tri w Sierakowie i najważniejsza, czyli koszulka Smashing Pąpkins,
- buff z Biegu Rzeźnika,
- kurtka Inov 8,
- plecak Camelback,
- garmin 310.

Żywienie:
- śniadanie w hotelu,
- zestaw Powergym, czyli przedstartówka ENERGYPLUS na 40 min przed startem + ISOPOWER w bukłaku,
- kilka puszek pepsi,
- batony energetyczne,
- bułka na przepaku.

13 komentarzy:

  1. Pięknie, kurde, cudownie! Wielkie gratulacje dla Was obu, a szczególnie Jacka, który miał duże przeciwności losu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu gratuluję! Spełnianie marzeń to jest TO :) Matkoboskorzeźnicko to jest 80km po górach! Miszcz Jesteś i Tyle!
    Najzwyczajniej w świecie zazdraszczam, bo Bieg Rzeźnika też mi się marzy i śni po nocach. I też planuję spełniać marzenia :) ale powoli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Dorota :) To była przygoda życia jak dotychczas :)

      Usuń
  3. W ogóle nie wyglądasz na zmęczonego na tych zdjęciach :)
    Gratuluję i podziwiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Mari :) Kumpel na mecie też mi powiedział, że świeżo wyglądam :P

      Usuń
  4. Po pierwsze, Gratulacje!
    Po drugie, czytając sam miałem banana na twarzy (może dlatego, że dokładnie za dziesięć dni zaczyna się mój bieszczadzki urlop. (Niby relaks po MGS, niby trening do Karkonoskiego, niby budowanie formy na tri... a tak naprawdę nie ważne po co, ważne, że Biesy!).
    A po trzecie - czym do jasnej Anielki jest power bomba?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Jędrek :) A jest dokładnie tak jak piszesz! Nie ważne po co, nie ważne kiedy, ważne, że Bieszczady :) Już Ci zazdroszczę urlopu tam! Ja muszę wytrzymać do października... A power bomba to takie cudeńko:
      L-tyrozyna 300 mg
      Tauryna 200 mg
      Guarana 400 mg
      Kofeiny 65 mg
      L-karnityna-500 mg

      Usuń
    2. Graty! Po takiej relacji nic tylko się zapisywać na [przyszły rok :) A powerbomba faktycznie daje kopa?

      Usuń
    3. Daje powera ja uzywam do biegów dlużych mi na poczatku serducho mocniej bije ale daje moc polecam

      Usuń
  5. Rzeźnik nie jest najtrudniejszym ultramaratonem w Polsce to tak gwoli ścisłości, jest spokojnie kilkanaście trudniejszych imprez

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluje
    My sie zapislaiśmy i czekamy na losowanie. Debiut przebiec ukonczyc.Pytanie moje jaki mialeś zegarek ze wytrzymał 15 godz? I moje 2 pytanie jakie treningi?? Pozdrawiam i ratuluje ukonczenia

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzięłam udział po raz pierwszy w biegu wokół zalewu i jestem zachwycona, czekam na kolejny :D Mimo że miejsce dalsze to sam bieg wśród tylu ludzi rewelacja :)

    OdpowiedzUsuń