Ileż my razy na
wyjeździe słyszeliśmy to tłumaczenie :)
Pomysł wyjazdu na
zawody zagraniczne zrodził się zupełnie przypadkiem. Po zapisaniu się na
Borówno przeglądałem inne lokalizacje, gdzie są rozgrywane zawody z tego cyklu.
I nagle w oczy wpada mi Ocean Lava Montenegro – Kotor. Aż mi się oczy
zaświeciły! Czarnogóra to mój wyjazd z Młodymi na wakacje 4 lata temu, kiedy
dopiero poznawaliśmy się z Martą. I obiecałem jej wtedy, że kiedyś ją tam
zabiorę. Długo się więc nie zastanawialiśmy. Decyzja była oczywista :)
Smashing Pąpkins forever!! |
Początkowo chcieliśmy
jechać samochodem. Jednak po wyobrażeniu sobie co Kuba będzie odstawiał przez
1800 km podróży, szybko z tego pomysłu zrezygnowaliśmy. Padło więc na samolot.
W tym przypadku pozostawała kwestia zabezpieczenia roweru na czas podróży.
Zastanawialiśmy się między wypożyczeniem walizki, a zakupem własnej. Padło na
zakup używanej walizki. Koniec końców polecieliśmy Ryanair z Berlina do
Podgoricy.
Już w Polsce mieliśmy
problem z upchaniem walizki do samochodu, więc wiedzieliśmy, że na miejscu musi
paść na samochód z dużym bagażnikiem. O początkowym planie podróżowania busami
i pociągiem trzeba było zapomnieć. Bagaże, rower i Kuba – to się nie miało
prawa udać. Na miejscu wypożyczamy dacię dokker
i ruszyliśmy.
Wyjazd na zawody
połączyliśmy z wakacjami, więc wylecieliśmy w niedzielę 6 maja – tydzień przed
zawodami. Mieliśmy sobie pozwiedzać, zaaklimatyzować się i odpocząć. Pierwsze
dwie nocy spędziliśmy w Barze. Kolejne dwie chcieliśmy w Budvie, ale po
zobaczeniu wielkości miasta i ilości ludzi szybko uciekliśmy do malutkiej
miejscowości Petrovac na moru.
Taki widok z okna mógłbym mieć codziennie:) |
W Kotorze wylądowaliśmy w czwartek.
Nigdy na żadnych
zawodach nie skorzystałem z tylu przygotowanych rzeczy. Oficjalny objazd trasy
kolarskiej, zakończony przejazdem trasy biegowej.
Oficjalny trening pływacki. I
pasta party! Ale jakie!! Jak na kilku zawodach już w życiu byłem, takiej
kolacji powitalnej nie widziałem nigdy. Stół szwedzki uginający się od makaronów,
mięs, serów, sałatek - wszystkiego. Na wszystkich stolikach woda, cola, sprite,
piwo alko i niealko. Fotograf, z którym wcześniej trochę gadaliśmy, śmiał się,
że trudno to nazwać pasta party – it’s Montenegro :P Do tego przemówienie
Ministra Sportu Czarnogóry, Pani Prezes Banku – głównego sponsora i sprawcy
całego zamieszania – Igora Mayera. Trudno odmówić rozmachu :)
W sobotę odprawa po
angielsku i włożenie sprzętu do strefy zmian. Strefa zmian jest workowa – z
osobnymi wieszakami na bike i run.
W końcu nadchodzi
niedziela. Wstajemy o 5:10 i zaczynam się szykować. Zjadam kawałek chleba z
miodem (resztę dorwał Kubuś :P), szykuje co potrzebuje na start i wychodzimy.
Wchodzę do strefy dołożyć żywienie na rower i dopompować koła. Fajnym
rozwiązaniem były naklejki na pompkę, dzięki czemu zdawało się ją przy wyjściu
ze strefy zmian i odbierało po wszystkim.
SWIM
Pływanie zawsze było w
tri moją pięta achillesową.
Śmiałem się, że jak ukończę pływanie to już ukończę
całe zawody. Treningi od Marcina jednak dały swoje. Na treningu pływackim
przepłynąłem jedną pętlę w około 24 minuty, więc miałem nadzieję, że złamię 50
minut. Wybrzmiewa „Thunderstruck”.
Buziak od Marty, strzał startera i wskakuję.
Płynie mi się rewelacyjnie, a co dziwniejsze ciągle ktoś płynie obok, ciągle
się z kimś przepycham. Tego z moich dotychczasowych startów jeszcze nie znałem
:)
Wypływam na drugie kółko i wciąż mi się świetnie płynie, jednak nie podpalam
się za bardzo wiedząc, że to dopiero sam początek rywalizacji. Wybiegam z wody
i widzę Kulkę z bardzo zdziwioną miną – podbiegam po buziaka. Marta krzyczy, że
jest super, a ja z tego wszystkiego zapomniałem przełączyć garmina z pływania
na T1. Robię to na dobiegu do strefy i z zadziwieniem widzę niespełna 40 minut!
Ja popłynąłem ten dystans w niespełna 40 minut. Sam nie mogę w to uwierzyć :P
Pływanie według czasów
oficjalnych – 39:22 min :)
T1
Dobieg do strefy jest
długi. Około 400 m. Wbiegam, chwytam swój worek, zmieniam co muszę zmienić i
lecę po szosę. Na wybiegu ze strefy toi-toi
i na rower. T1 według garmina w 6:39
min.
BIKE
Wybiegam ze strefy,
mijam belkę, wskakuję i śmigam. Tuż po starcie pierwszy podjazd na trasie.
Jedzie
mi się rewelacyjnie. W myśl rad od trenera zaraz na początku roweru zjadam
pierwszy baton. Na 18 km dojeżdżam do pierwszej większej górki. Zrzucam
przednią przerzutkę na mniejszą i … i stoję…
Szybko zeskakuje, by zobaczyć, co się stało – okazało się, że spadł mi
łańcuch. Zakładam, wsiadam i znów to samo. Zakładam drugi raz i kręcę pedałami,
by zobaczyć, co będzie. Niby chodzi, więc wskakuję i jadę dalej. Jednak od tego
momentu straciłem flow… Jedzie mi się kiepsko i wolno. Znacznie gorzej niż na
objeździe trasy, a to przecież te same górki. No właśnie górki. Na oficjalnej
stronie zawodów było info, że trasa ma raptem 400 metrów przewyższeń. I w
swojej znacznej części jest płaska. Natomiast są na niej dwie górki z podjazdem
po około 7%. I na obie trzeba wjechać i zjechać po osiem razy. Na objeździe
trasy się trochę zasapałem. Na zawodach już zasapałem się znacznie bardziej niż
trochę… Staram się pić i jeść regularnie. Ale nie doceniłem trudności trasy
rowerowej. Końcówka już była utrapieniem. Chciałem już tylko dojechać i iść biegać.
Całość roweru w 3:20:05
h (średnia niespełna 28 km/h), czyli gorzej niż źle.
T2
Wbiegam, zmieniam co
mam do zmiany, zaliczam toi-toia i
lecę.
RUN
Wybiegam ze strefy i
biegnę na trasę.
Bieganie jest w dwóch pętlach z nawrotkami 180 stopni, wzdłuż
zatoki (jak zresztą wszystko na tym tri :P). Założenie miałem, by biec po około
5:30, ale udaje się tylko na pierwszym km. Szybko uderza mnie temperatura. No
ale cóż, wiedziałem gdzie się zapisuję. Spodziewałem się gorączki, mimo że to
maj, więc do nikogo nie mogę mieć pretensji tylko robić swoje. W zacienionych
rejonach trasy biegnie się nawet fajnie. Gorzej jak się wybiegnie na słońce.
Pierwsze 5 km jakoś mija, łapie żel na punkcie i z powrotem do Kotoru.
Od
samego początku biegu czuje, że nogi zajechałem na rowerze. Fakt, że rower
poszedł mi tak bardzo źle, tylko potęguje wkurwienie.
W czasie biegu mijamy Panią, którą opalała się topless. Facet koło mnie zagaduje po angielsku, że jest tak zmęczony, że ma ochotę umrzeć, ale takie widoki dodają mu sił :D
Wiedziałem, że po tak
długiej przerwie w startach będzie boleć, ale miałem nadzieję chociaż
zrealizować wytyczne. Bo umówmy się, że tempo 5:30 to nie jest jakiś kosmos… A
tu biegnę bardziej po 5:50… Od dłuższego czasu już marzę, by zaczęło padać. I
na drugiej pętli cos jakby zaczynało. Niestety tylko trochę pokropiło i zrobiła
się jeszcze większa parówa… Na szczęście na 14 km zaczęło normalnie padać, a ja
się trochę schłodziłem i troszkę przyspieszyłem. Na ostatniej nawrotce biegu
wiem już, że na życiówkę nie mam szans, więc pozostaje mi chociaż złamać 6
godzin. Mobilizuje się, ile wlezie, ale nie za bardzo jest z czego
przyspieszyć…
W końcu na ostatnim km,
jak już wiem, że nie ma szans, bym nie ukończył, przyspieszam i 20 km wpada w
5:33. Średnia z biegu 5:44.
W końcu meta!!
Czas – 6:00:58, czyli
niestety szóstka nie połamana. A założenia niespełnione… Sportowo nie mogłem
być zadowolony. Oddaję chipa, chwytam wodę i szukam Kulki. Ludzi nie było aż
tyle, więc szybko się znaleźliśmy.
Marta wyciąga z torby butelkę wody i podaje.
Mówię, że przecież mam już wodę, ale Marta się upiera, że jej woda jest lepsza.
Biorę więc od niej wodę i łykam. Ależ zdziwienie! Najlepsza żona na świecie
poszła do naszego pokoju jak biegłem ostatnią pętlę i przyniosła mi zimne piwko
:) Rzeczywiście jej woda była lepsza :D
Pomimo kiepskiego rezultatu
sportowego jestem przeszczęśliwy, że się zdecydowałem tam jechać. I jeśli tylko
sytuacja rodzinna nam pozwoli, za rok znów wracam. Widoki były powalające,
organizacja na najwyższym poziomie, ale to co było najcudowniejsze to atmosfera
i ludzie.
Wszyscy uśmiechnięci, życzliwi i serdeczni. Było widać, że ten
triathlon to też dla nich święto. Chciałoby się, by zawsze zawodom towarzyszyła
taka radość. A na nową życiówkę przyjdzie jeszcze czas…
Ze sprawcą całego zamieszania :) |
Kilka rad:
- NIE sugerujcie się
pogodą, jaką pokazują polskie portale lub aplikacje pogodowe w komórce. Przed
wylotem byliśmy załamani, ponieważ pokazywało, że ciągle leje. I rzeczywiście
padało praktycznie codziennie. Albo raczej conocnie, a w dzień było przepiękne
słoneczko. Może jeden dzień był pochmurny;
- lecieliśmy Rayanem z Berlina i przy możliwości
luźnego doboru dat wylotu i powrotu można lecieć za małe pieniądze;
- my spaliśmy w
apartamencie qualitas po drugiej strony portu. Jeśli uda się polecieć w
przyszłym roku wybrałbym coś na trasie biegowej, czyli od plaży miejskiej w
kierunku miejscowości Dobrota;
- na miejscu nie ma
żadnego expo, a żele, dętki etc. można
kupić tylko w Podgoricy lub przez internet – It’s Montenegro :);
- na miejscu wzięliśmy dacię dokker na 10 dni plus gratis
fotelik dla dziecka – trzeba się handlować. Nam zeszli z ceny 60 euro;
- KONIECZNIE idźcie na
pasta party. Miałem nie iść, bo stwierdziłem, że na kilku już byłem.
Przypadkowo zabalowaliśmy trochę dłużej na starym mieście i Marta stwierdziła,
że warto bym się przeszedł. Jak było, napisałem wyżej. Do tego okazało się, że
pasta party jest nie tylko dla zawodników, ale też dla ich rodzin i znajomych;
- w Czarnogórze
obowiązuje euro, pomimo że nie należy ona do strefy euro. Warto zabrać trochę
gotówki. Na miejscu okazało się, że nie działa nasza karta walutowa i musieliśmy
kombinować;
- jest znacznie taniej
niż w Chorwacji;
- lecąc z Berlina w
walizkę na rower spakowaliśmy trochę sportowych rzeczy, by zabezpieczyć rower i
zrobić miejsce w zwykłej walizce. Nie było problemu. Jednak wracając okazało się, że w walizce może
być tylko rower (po negocjacjach zgodzili się, by był też kask, spdkietc),
natomiast co do drugiego miejsca po przecinku pilnowali, by waga nie
przekroczyła 32 kg. Warto mieć to na uwadze.
Podsumowując sportowo
nie poszło tak jak miało, trasa rowerowa nie należała do najłatwiejszych, było
gorąco i duszno na biegu, a powrót kosztował nas sporo nerwów przez
przepakowywanie na lotnisku.
Czy było warto i czy
bym wrócił?
Jasne, w końcu It’s
Montenegro :)
A jakby ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, czy warto tam startować ten filmik rozwiewa wszelkie wątpliwości! Taki bonus dla tych, którzy dotrwali do końca :)
Super tekst
OdpowiedzUsuńWidać, że miłośnik biegania. Dobrze jest czasem wyjść i trochę się poruszać, a z czasem widzieć że kondycja się poprawiła i bieg nie sprawia już takiej trudności jak wcześniej. Miło widzieć, że ludzie coraz częściej wprowadzają w swoje życie aktywność fizyczną.
OdpowiedzUsuń