piątek, 23 sierpnia 2013

Z nieba do piekła i z powrotem, czyli IV Izerska Wielka Wyrypa!

Jakoś tak wychodzi, że ten sezon to sezon debiutów! Tak było i tym razem. Mój pierwszy Pieszy Maraton na Orientację to miał być Azymut pod koniec czerwca. Niestety został odwołany, a przez różne zobowiązania i inne zawody zadebiutować w PMNO mogłem dopiero na IWW. Z tego co czytałem wcześniej to jest duża i bardzo dobrze zorganizowana impreza:) I prawie do końca tak było poza jednym minusem, ale o tym później.

Do Lwówka Śląskiego, gdzie była baza zawodów dojeżdżam już w czwartek. Chcę mieć jeden dzień luzu przed zawodami, by sobie po ostatnim napiętym okresie odpocząć. Piątek mija leniwie z Krasusem i jego żoną:) Zwiedzanie Lubomierza, kawa w pałacu w Brunowie, spaghetti w Lwówku - mega chillout:)




Lwówek jest niesamowitym miastem! Słyszeliście o formule "3 in 1"?? Rynek we Lwówku absolutnie temu odpowiada:) Na rynku są zabytkowe kamieniczki + bloki z wielkiej płyty + szpital:)



Sobota rano. W biurze zawodów chcemy być w okolicach 7. Ogarniam się, wszystko szykuje, ubieram się i w drogę. Na miejscu poznaje kilku napieraczy, w tym między innymi w przelocie Marcina Kargola. Idziemy na start, krótka odprawa techniczna i jestem gotowy do drogi!

Gotowy do startu:)


Na Izerskiej już tak jest, że mapy są rozdawane w jakiejś odległości od startu. Biegniemy wszyscy razem do punktu z mapami. Od razu gubię gdzieś Krasusa i pomykam sobie sam. Dobiegam do punktu z mapami, chwytam ją, odbiegam kawałek i próbuję się ogarnąć. Fakt faktem, że problemów z nawigacją bałem się najbardziej...



Powyżej mapa z naniesionym moim trackiem z garmina. Decyduje się na chyba optymalny wariant, czyli zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Próbuję ogarnąć kompas i za cholerę nic mi nie pasuje... Zaczynam biec, lecz mam wątpliwości... Orientuję mapę według miejsca skąd przybiegliśmy i wychodzi mi, że biegnę w kierunku PK 1... Nic mi nie pasuje... Od kiedy północ na mapie jest na dole?!?!?! Ponownie orientuje mapę i biegnę w kierunku PK 2, tak jak chciałem... I zaczyna mi w końcu świtać o co chodzi... Kompas mi padł... Zamiast północy pokazuje południe! Tak, to naprawdę możliwe. Podbiegam do nieznanej dziewczyny i pytam, czy ma może kompas pod reką i czy mógłbym zerknąć. Patrzy na mnie co najmniej dziwnie, ale się zgadza i moje przypuszczenia się potwierdzają... No dobra! Dam radę:) PK 2 znajduje bez problemu i decyduje się lecieć na azymut do PK 5. Idzie mi nieźle, gdzie się da to biegnę. Wybiegam na asfalt i cały czas lecę. Przy skręcie w bok z głównej drogi spotykam dwóch innych napieraczy i lecimy razem. Okazało się, że dłuższy czas tak będzie:) Do PK 5 docieramy wspólnie i lecimy do następnego punktu. Wciągam pierwszego bormanowego batona i napieram dalej. W drodze do PK 8 natykamy się na rzeczkę... Niby nie wielka ale suchą nogę przejść się nie da... Schodzimy do rowu w którym płynie, pierwszy z nas przechodzi przy pomocy złamanego drzewa suchą nogą, drugi też i ja! Moment, moment! Moja mapa mi odpływa... Dużo nie myśląc żegnam się z myślą o suchych butach i wskakuje do strumienia goniąc mapą! Złapana:) Lecimy dalej. W butach słyszę swojskie chlup. chlup:) Następny punkt bez żadnych przygód.

Takie piękne widoki były na trasie:)

Krótki posiłek i schodzimy do torów. Idziemy do PK 9 torami, gdy nagle z krzaków za nami wychodzi wielki pies... I idzie za nami... Na szczęście nie miał złych zamiarów, ale trochę strachu napędził! PK 9 w ruinach zaliczony i lecimy do Wlenia podbić PK 11 i na punkt żywieniowy. Uzupełniam bukłak wodą, kilka połówek pomarańczy, kilka rodzynek, sprawdzam skarpetki, które są już absolutnie suche i lecimy dalej. Z Wlenia wychodzimy torami i szukamy wejścia pod górę by przebić się na OS. Na zakręcie schodzimy i mozolna wspinaczka. OS 3 oznaczony jest jako skała, no i skały są... Kurde jak tu stromo... Chodzimy, szukamy... Ciut tu niebezpiecznie... Wychodzimy w końcu na górę i myślimy co dalej... Idziemy kawałek dalej i w końcu znajdujemy! Taka mała dygresja - punkt nie był przy skale tylko przy głazie narzutowym... OS 2 znaleziony bez problemu, schodzimy do szosy i idziemy do OS 3. Potrzebuję mięsa:) Wciągam kilka kabanosów i lecimy dalej. OS 3 też bez problemów. Tam rozdzielam się z chłopakami, gdyż chce biec. Schodzę na dół i zaczynam bieg. Lecę sobie spokojnie, ale moje plecy zaczynają mnie coraz bardziej niepokoić... Mega bolą...:( Podejście pod górę łąką!



Do Golejowa docieram bez problemu i napieram dalej do miejscowości Pławna Górna... Tylko, że w 1/3 kończy mi się ścieżka i napieram na azymut.. Trochę się gubię, w końcu odnajduje i schodzę na dół, gdzie dojście do drogi jest przez zamknięte gospodarstwo.. Hmm... Szukam przejścia, w końcu wracam i napieram wzdłuż ogrodzenia przez różnego rodzaju gęste krzaki.. W końcu wychodzę na asfalt, znajduje drogę do Nagórza i zaczyna być coraz gorzej.



Zaczyna mi siadać psycha... Słońce nie ustaje, plecy odmawiają posłuszeństwa, kilometry się ciągną, zamiast izo w bukłaku mam ciepłe, rozwodnione paskudztwo, na samą myśl, że mam coś zjeść jest mi niedobrze... W głowie krążą mi myśli w stylu: "Chłopie 43 km, gdzie wcale dużo nie biegłeś i Ty chcesz 2 maratony w tym roku jeszcze przebiec" i "po cholerę się do Borówna logowałeś". W myślach układam tytuł tego posta "Analiza porażki, czy IV Izerska Wielka Wyrypa" i układam hasła bojowe w stylu: "Wyrypo za rok to ja Ciebie wyrypie"... Marzę, nawet nie o zimnym piwie tylko o zimnej pepsi... Nie chcę się poddać, ale coraz bardziej krąży mi po głowie, by po PK 6 zejść asfaltem do bazy...

Przed PK 6 dogania mnie 3 innych napieraczy. Razem znajdujemy PK 6 i pytam ich co robią dalej bo ja mam wątpliwości. Mówią, że mam iść z nimi, więc długo nie myślę i lecimy razem. Kolejna przeprawa przez strumień - tym razem prawie sucha stopą. Do PK 4 ledwo docieram. Tam nie wytrzymuje i pytam jednego z nich czy mogę łyka pepsi! Jezu odżywam po 5 minutach! Znów jestem sobą:) Troche szukamy PK 3! Rodzielamy się, a jeden z moich towarzyszy przypomina sobie, że ma żel na mięśnie i naciera mi plecy! Jezu jaka ulga! Odżywam po raz drugi i rzucam pomysł, gdzie może być PK i go znajdujemy. W międzyczasie dostaje mesa od Krasua czy żyję, odpisuje gdzie jestem i dostaję mobilizacyjnego mesa: "Naku..wiaj":) PK 1 bez historii i wybiegamy na szosę przed Płuczkami Dolnymi, gdzie nota bene mam nocleg. I tu znów się wkradło zamieszanie... Czy czas ukończenia to 14 czy 15 godzin... Ktoś dzwoni do kumpla w bazie, który potwierdza, że 14 godz... A więc biegiem... Daję z siebie ile mogę by za dużo ich nie zgubić. Przy punkcie, gdzie były mapy spotykamy moich współtowarzyszy, z którymi się rozstałem po OSie. PK XX szukamy chyba w 10 osób absolutnie po ciemku... W końcu znajdujemy i się wszyscy rozdzielamy. Po zboczu w dól schodzę, a gdy zaczyna się asfalt znowu biegnę. Wiem, że Krasus i NKŚ czekają już na mnie w bazie. Biegne przez rynek 3 w 1 i w końcu widzę bazę! Wbiegam i idę oddać kartę! Ukończyłem swoje pierwsze PMNO w życiu:)

Zmęczony, ale przeszczęśliwy!

Nakręciłem w sumie 64 km w czasie 14:13 h. I szczerze muszę przyznać, że zakochałem się w tym napieraniu po lasach! I całe szczęście, bo nazwa bloga też zobowiązuje:) Na mecie Marcin się śmiał, że już wiem czemu w nazwie rajdu jest słowo "ekstremalny":) Oj wiem!:)

I tu wielki minus dla orgów... Tłumaczenia, że katering zapewniała firma zewnętrzna jakoś potrafię zrozumieć, ale po 14 godzinach na trasie chciałbym zjeść coś więcej niż drożdżówkę, a nic ciepłego już nie było...

Prysznic, cywilne ciuchy i jedziemy z Krasusem na piwo do jego znajomych, których wcześniej poznałem. I w końcu spać.

Rano mega zaskoczenie! Mes od Marcina z wynikami! JESTEM 37 NA 111 STARTUJĄCYCH!!!! Kurcze co za debiut!

A co dalej?! Już za 1.5 tyg najważniejszy start w tym sezonie, czyli 1/2 Iron Mana w Borównie. A później dalej zdobywanie Korony Maratonów Polskich, czyli starty w Warszawie i w Poznaniu.

A teraz moi mili najważniejsze! Akcja jest i można dużo dobrego zrobić!!! Krasus, Bo i Wybiegany robią co mogą by pomóc! Bartek, chrześniak Kuby od bloga Formatownia.pl, ma cztery lata i walczy z badziewiem zwanym guzem pnia mózgu! Jeśli tylko chcecie pomóc to wystarczy wpłacic jedyne 19,99 na konto:

Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski.

Każda wpłata 19.99 lub jej wielokrotność skutkuje jednym lub kilkoma (w zależności od wielokrotności) losami konkursowymi, gdzie można wygrać nagrody, że hoho! Miliom w lotka to nic w porównaniu z magicznym bratem pimpusia dającym kilka koni mechanicznych więcej a do tego + 11476 do rowerowej stylówy!


Bidon w sam raz dla napieraczy, bo pełny węglowodanów!


I nagrodę nad nagrodami, czyli patelnię BO, którą wygrała w Lotto Poznań Triathlon!



A dodatkowe losy można sobie wybiegać! Wystarczy dołączyć do rywalizacji na endo! http://www.endomondo.com/challenges/12064351
Wpisowe do rywalizacji to wyżej wspomniane 19.99 zł. A do końca września za każde przebiegnięte 19,99 km też macie jeden los!
A z braku dostępu do tego konta potwierdzenia przelewu mailem trzeba wysłać na run.bo.blog@gmail.com lub krasus.biecdalej@gmail.com.

Nie wiem jak Wy, ale ja teraz biegam dla Bartka!

Sprzęt:
Buty - Brooks Cascadia (niesamowicie się spisały) + stuptuty Inov8 Debricoc 38 + skarpetki X socks run performance, opaski CEP Neon - rewelacja  im poświęcę osobny wpis, spodnie - Dobsom R90, koszulka adidasa, plecak Camelbak, czapka Nike, okulary z Decathlonu, czołówka Petzl, garmin 310xt, kompas silva. Tu, poza kompasem nienagannie!

Jedzenie:

Jeden bormanowy baton, kilka kabanosów, jeden batonik twixa + 5 litrów izo i kilka lyków pepsi:) zdecydowanie za mało zjadłem jak na taki wysiłek...

I jeszcze sam track z garmina:) Ale 16 stopni to było chyba tylko przed startem...