piątek, 17 października 2014

Tri marzeń, czyli Enea Triathlon Borówno 2014!


Do Borówna miałem jechać tylko po fun z zawodów. Po fatalnym dla mnie Poznaniu nie liczyłem na nic. Chciałem się dobrze bawić, spotkać ze znajomymi i ukończyć te zawody. Co prawda czułem, że potrzebuje choć jednego dobrego występu w tri na koniec sezonu (bo zgodnie z planem poszedł mi tylko Sieraków), a IWW lekko rozbudziła mój apetyt, ale wciąż zdania nie zmieniłem! Jadę po fun i tyle! Ale, że coś się ze mną dzieje zauważyłem już na odprawie dzień wcześniej! Przyśpieszony oddech, odczuwalne napięcie, początki buzującej adrenaliny… Oj Robaczku, chyba jednak nie będzie to taki lajtowy start, jak przypuszczałeś… Na odprawie jesteśmy w czwórkę, razem z Martą i Krasusem z NKŚ. Po odprawie jedziemy zapakować szosy do strefy zmian w Borównie i każdy w swoją stronę. 

 
Kładziemy się spać nie tak znów wcześnie, bo dopiero przed północą. A w nocy stało się coś, co nie dzieje się nigdy! Obudziłem się o 3:30 i nie mogłem zasnąć. Co do cholery, sobie myślę. Najadłem się, piwo na dobry sen wypiłem. Zresztą przy moim śnie w tym samym pokoju może kombajn pracować i nic mnie nie budzi! Więc o co chodzi? Do samego ranka miałem już strasznie szarpany sen i budziłem się średnio co 45 minut!

W końcu czas się podnieść z łóżka! Wciągam śniadanie, po raz ostatni sprawdzam, czy w worku na piankę mam wszystko, co mi potrzebne na start i ruszamy. Po drodze zatrzymujemy się na stacji i kupujemy kawę. Do Borówna docieramy później niż mieliśmy, ale wciąż z bezpiecznym zapasem czasu. Tym razem sławetne poznańskie 22 minuty nie będą miały miejsca :P Odnoszę numer startowy do worka w strefie zmian i szykuję resztę ciuchów!

Cholera, gdzie są moje skarpetki! 


 Szukam wszędzie i nie ma! Szybka decyzja, że mamy dosyć czasu, by przelecieć się do samochodu, czy tam nie zostały. Na szczęście są, wracamy i czas szybko wciągać piankę. Szykuję wszystko co potrzeba do pływania i CHOLERA, gdzie jest chip!!!! Przecież jeszcze rano był w tym worku, miałem go w ręce, a teraz wyparował! Do startu około 10 minut, a ja jestem w… Lepiej nie mówić gdzie… Marta przeszukuje po raz kolejny wszystkie nasze rzeczy, a ja szybko wciągam dół pianki i lecę na plażę pogadać z orgami. Dopadam wolontariusza i pytam o sędziego głównego, ale on nie wie gdzie jest i wskazuje mi orga. Podbiegam do niego, tłumaczę co i jak, a on mówi bym chwilę poczekał. Poszedł się podpytać i jak wrócił okazało się, że nie ma opcji bym dostał chip zapasowy. Mogę startować sam dla siebie, a czas ewentualnie spiszemy z garmina. W tym czasie podchodzi Maniek i tłumaczę mu co i jak. Ale nie ma to tamto. I tak chciałem tylko ukończyć, więc jak nie będę nawet klasyfikowany, to nic się nie stanie! Zakładam czepek i okulary, buziak przedstartowy od Marty i ustawiam się gdzieś na końcu!

SWIM

W końcu start! Podziwiam, jak czołówka rzuca się do wody! 


 Ja sobie spokojnie wchodzę, nalewam wody do pianki i zaczynam płynąć. Na początku kawałek moją pseudo-żabą i przechodzę do kraula. I tak sobie płynę i się zastanawiam, czemu cały czas ktoś koło mnie jest… W zeszłym roku już po chwili płynąłem zupełnie sam, a tu cały czas płynę obok innych! Chyba jednak treningi poskutkowały :) Do pierwszej bojki mniej więcej się trzymam tej samej ekipy. Pierwszą bojkę opływam żabką i daję do drugiej. I tu włączył mi się mój wewnętrzny turysta! Postanowiłem sobie pozwiedzać! A tu raz w prawo, a tu znowu w lewo, a tu znowu w prawo! Zastanawiam się, ile ja metrów nadrobiłem na tym etapie… W końcu druga bojka, opływam i do brzegu! W Borównie są 2 pętle pływackie na HIM i po każdej trzeba wyjść z wody i obiec bojkę na brzegu. Więc płynę do brzegowej bojki i widzę, że się do kogoś zbliżam. Wbijam się między dwóch innych pływaków i ich wyprzedzam środkiem. Ja wyprzedzam na etapie pływackim! Co z tego, że płynęli tak samo kiepsko, jak ja! Wiadomo, że mój kraul należy do tych z gatunku ciut gorszych niż fatalne, ale mimo wszystko daje mi to dużo satysfakcji :) Wybiegam z wody, kątem oka zauważam Martę i jej machnąłem. Podobno minę miałem wtedy nie za ciekawą… 

 
Druga pętla.




Znów do pierwszej bojki i cały czas płynę koło gościa-w-zielonej-piance. Co chwilę jestem równo z nim, ale z racji tego, że wciąż zwiedzam borówieński akwen, to co chwilę mi odchodzi… Opływam pierwszą bojkę wściekły na siebie i czas na drugą. Zmieniam sposób nawigacji. Co sześć ruchów ręką, czyli co drugi oddech wynurzam głowę, by się namierzyć. I przynosi to rezultaty. Do drugiej bojki go gubię. Opływam drugą już kraulem i do mety pływania! Widzę gościa przed sobą! Oj daleko on jest! Od dłuższego czasu mam w głowie plan, by od tej ostatniej bojki dawać ile fabryka dała. Ręce mi się już dzisiaj do niczego nie przydadzą! Przyśpieszam, ale wciąż staram się kontrolować, gdzie płynę! Zaczynam szybko czuć to przyspieszenie! Wyszedłem poza moja strefę komfortu w pływaniu! Krew zaczyna szybciej krążyć, czuję każde uderzenie serca, każde zanurzenie rąk do wody przybliża mnie do celu pościgu. Wiem to, czuję to! Czuję opływającą mnie wodę! Tylko czy starczy mi dystansu, by go wyprzedzić? Pomimo wysiłku, jaki wkładam w ten ostatni etap, płynie mi się rewelacyjnie! Nagle widzę jego nogi!!! Mam gościa :) Odbijam ciut na lewo, jeszcze tylko kilka pociągnięć i tuż przed końcem pływania go wyprzedzam! Moje malutkie, osobiste zwycięstwo! Wypadam z wody i łapię oddech w biegu. Rozpinam piankę, ściągam oksy i czepek i biegnę do T1. 


 Tuż przed wejściem do strefy widzę Martę. Podbiegam, daję buziaka i wpadam do strefy!

T1.

W Borównie nie ma skrzynek tylko są worki zostawiane na wspólnych wieszakach! Dobiegam do mojego, ściągam piankę, wyciągam wszystko z worka. Zakładam skarpetki i SPD-ki, oksy, czapkę, wrzucam piankę do worka, zakładam pas startowy i cholera coś mi się przy nim majta! MÓJ CHIP! Skubany przyczepił się do pasa, gdy go rano odnosiłem do worka. No sam nie wierzę. Biegnę do szosy i już razem biegniemy do wyjścia ze strefy. Zagaduję z wolontariuszami o sytuacji z chipem. 




Wskazują mi osobę odpowiedzialną za pomiar czasu, a ona mówi, że mam ruszać dalej! To jedziemy :)

BIKE




 Zaczynam kręcić i dziury. Przez rok już zapomniałem, że ta dojazdówka do Borówna za gładka to nie jest… Pokonując zakręt 90 st. w kierunku Kotomierza znów powtarza się historia ze Szczecina i wciskam „lap” o lemondkę i cudownym zbiegiem okoliczności jestem w T2. Seriously? Restartuje garmina, przełączam tylko na bike i jadę dalej. Nawrót przy beczce i w kierunku Bydgoszczy. Jedzie mi się naprawdę dobrze. Co jakiś czas kogoś wyprzedzam. Trzymam średnią ciut poniżej 32 km/h, czyli jak na mnie i mega małą ilość treningów rowerowych w tym sezonie jest bomba :) Przejeżdżam przez kładkę i szukam miejsca, gdzie w zeszłym roku ciągle sikałem! W końcu jest, ale nie tym razem :P Dojeżdżając do Myślęcinka na dość długiej prostej z daleka widzę Martę i zaczynam jej machać. 

 
Śmigam obok i po chwili zaczyna się podjazd. Plusem pisania relacji po takim czasie jest brak emocji i umiejętność zachowania dystansu. Minusem, że się nie pamięta szczegółów… Wyprzedzam kogoś na podjeździe, ale nie pamiętam, ile osób. 


 Dalej w kierunku Borówna. Średnia mi się nie zmienia i tak sobie równo sunę. Wciągam żele i trochę batonów, by zapchać brzuch. Borówno, pepsi i dalej w drogę. Dojeżdżając do Bydgoszczy na drugiej pętli nie widzę Marty, więc się domyślam, że poszła szukać miejsca do kibicowania na bieg. Dojazd do Borówna już zaczynam odczuwać, ale jeszcze jest ok. Natomiast na końcu pętli z Borówna do Bydgoszczy już mega odczuwam brak długich wyjeżdżeń… Nogi mnie bolą. Plecy mnie bolą. Ale tym się nie martwię. Musi boleć, skoro nie trenowałem. Martwi mnie gwałtowny spadek średniej… Na ostatnim kawałku spadło mi z prawie 32 km/h do 31.3 km/h. I gdybym na rowerze kończył, to bym się nie martwił tylko wypruł żyły i docisnął! Ale ja sobie jeszcze pobiegać dzisiaj muszę… W końcu Bydgoszcz. Wpadam do T2. Wolontariusz bierze ode mnie rower.

 

T2



Dopadam do wieszaków. 





Szybko ściągam swój worek i zaczynam się przebierać. To co zawsze. Kask zmieniam na czapkę, SPD-ki na Brooksy, oksy rowerowe na pą-oksy. Gdzieś tam docierają do mnie okrzyki Marty i Sylwii, które tu dotarły. 


 Dodaje mi to sił i wybiegam z T2.

RUN

Od początku biegnie mi się świetnie. 


 Tempo około 5 min/km i chwila refleksji. Przypomnij sobie, jak w zeszłym roku porwał cię początkowy flow, a potem zdychałeś w tempie 7 min/km. Stopuje się, mimo że mam ochotę pocisnąć. Wiem, że tak trzeba! Jednak z ilością startów przychodzi jakaś mądrość :) Poszczególne km wpadają w okolicy 5:30. Marta z Sylwią robią taki doping, że to jest niesamowite!!!! 6 km wpada jako najszybszy na trasie  w tempie 5:16. 

 
Kończę pierwsze kółko okrążeniem na stadionie i czuje się niczym młody bóg :P Ale na drugim zaczyna mnie łapać kryzys… Myślę sobie byle do punktu odżywczego, gdzie wciągnę żel.


Do punktu dobiegam, żel zjadam i dalej w drogę, a tu niespodziewanie Marta z Sylwią! Oj ile mi to sił dodało!!! Wracam do swojego tempa i 12 w 5:48 i zaczynam przyspieszać! Znów czuje ten flow! Niesie mnie jakaś niesamowita siła! Wyprzedzam coraz to kolejnych zawodników! Miga mi Mateusz, który też przyjechał mi kibicować :) Zaczynam 3 i ostatnie kółko! Wizja złamania 6 godz jest już coraz bliższa! 16, 17 i 18 km niczym w zegarku dokładnie w 5:41. W Myślęcinku mijam Martę i Sylwię. A dopiero później nachodzi mnie refleksja, jak one chcą zdążyć na metę… Mijam ostatni raz punkt żywieniowy. Wyprzedzam dwóch zawodników, ale oni nie odpuszczają tylko zaczynają mi siedzieć na plecach… 


Przyspieszam i kolejny km w 5:21. Wciąż słyszę ich kroki za sobą, czuję na plecach ich oddech, ale za cholerę nie chcę dać się wyprzedzić! Cały czas jestem z przodu. Wybiegamy z parku, już tylko most i prawie prosta do mety! Przed mostem mnie wyprzedzają. Rozumuję sobie chwilę, że nie ma sensu teraz się szarpać. Trzymam ich tempo, a na zbiegu z mostu atakuję i ich wyprzedzam! Według endo końcówkę biegłem poniżej 4 min/km. Na ostatnim zakręcie do mety mijam jeszcze jednego zawodnika i finiszuję w zawrotnym tempie 3:31!!! 






JEST META! JEST ZŁAMANE 6 GODZIN! UDAŁO MI SIĘ :) Czas na mecie 5:56:30 :)



Przebiegam linię mety.



 
Ktoś wręcza  mi medal, ktoś koszulkę finiszera, ktoś zdejmuje chipa. Szczerze mówiąc niewiele z tego do mnie dociera… Przetaczam się przez strefę w kierunku leżaków i siadam. I siedzę tak pewnie z dobre 5 minut, zanim się ogarnąłem, że czas poszukać najbliższych. Podnoszę się nie bez wysiłku i opuszczam strefę. Rozglądam się i pierwszego widzę Mańka! Gratuluję mu złamania 5!!! Chwalę się złamaniem 6 i słyszę, że w końcu mam czas jak facet :P

Tak smakuje złamanie 6 godzin! I piwo dostarczone na metę :P
Zauważam moich rodziców, a w tym samym momencie pojawiają się Marta z Sylwią, które - dobrze myślałem - nie miały szans zdążyć na finisz! Nawet pomimo tego, że łapały stopa z Myślęcinka do Bydgoszczy :P

Fejm w lokalnych mediach :P
Cholera jak ja potrzebowałem tego startu! Poza początkiem sezonu w Sierakowie, żaden tri-start mi nie wyszedł tak, jakbym chciał. Potrzebowałem tego dla podtrzymania własnych morali. I kurde udało się :) 

Z najgłośniejszą kibicką :D
Pomimo źle spędzonego czasu przygotowań, problemów z chipem i braku snu przed udało się! To był mój dzień! I nic nie mogło mnie powstrzymać! Rzadko kiedy są starty, gdzie pomimo przeciwieństw wszystko się układa! A to był jeden z nich! Żal mi się żegnać z tri-sezonem, bo kocham ten sport. Ale teraz czas na zdobycie korony maratonów! Wrócę za rok silniejszy, szybszy i jeszcze bardziej zmotywowany!!! :)


SPRZĘT:
PŁYWANIE: pianka Blueseventy Reaction
ROWER:
CROSS Vento 3 po lekkich modyfikacjach + opony Conti 4000S
BIEG:
Buty Brooks Pure Flow
Okulary Solano z tri w Borównie i czapka Nike
STRÓJ:
ZOOT + kompresy CEP + Garmin 310
ODŻYWIANIE:
Rano owsianka.
Zestaw Powergym, czyli przedstartówka ENERGYPLUS na 40 min przed startem, ISOPOWER w bidonie na rowerze + POWER BOMB + do tego żele AGISKO na rowerze + woda do ich popicia.

wtorek, 23 września 2014

O tym co jest ważne w bieganiu, czyli Izerska Wielka Wyrypa 2014!


Co to był za weekend!!! Jeden z najlepszych w moim życiu! Co to były za zawody!!! Poszło mi najlepiej ze wszystkich moich startów!!! Wszystko przez cały weekend i całe zawody układało się tak po mojej myśli, że aż sam w to nie wierzyłem!

Nocleg mieliśmy w Wolimierzu, tylko 3 km od Giebułtówka, gdzie stacjonowała Magiczna Ekipa w składzie: Krasus z NKŚ, Jędrek, Paweł z Martyną oraz dorywczo Borman, Wybiegany, Maniek Kargol i Radek w Magicznym domku:)

W czwartek z Krasusem, Jędrkiem i Pawłem zaliczyliśmy prawie 50 km treningu rowerowego z finiszowym, prawie 10 km podjazdem na Stog Izerski. A wcześniej był podjazd do centrum Świeradowa Zdroju, gdzie szukałem w mojej szosie połówkowej przerzutki bo najniższe były za wysokie :P Jednakże emocje nam towarzyszące były niesamowite, a piwo wypite w schronisku na szczycie smakowało jak rzadko kiedy :) W późniejszym czasie dowiedziałem się, że podczas podjazdu mijaliśmy punkt antygrawitacyjny. Tłumaczę sobie, że dlatego było tak ciężko ;-)




Piątek nam minął na zwiedzaniu okolicy, 



a wieczór nad rozprawianiem nad kozami-zombie, samojeżdżącym rowerem Jędrka i odganianiu psa z dziwnymi zębami :P



 A jeśli ktoś by chciał temat kóz-zombie zgłębić to zapraszam na jędrkowego bloga :)

No i przyszła sobota oraz start zawodów! Chłopacy mnie odebrali o 6:50 i pojechaliśmy do Lubania, gdzie była baza zawodów. W międzyczasie patrzymy jak pięknie deszcz pada, w pewnym momencie Jędrek stwierdza, że w sumie zaczyna padać coraz mocniej! Natomiast wytłumaczenie Krasusa rozwiało wszelkie wątpliwości, że to nie coraz mocniej pada tylko samochód się nam zmniejsza przez co mocniej czuć deszcz :P

Na miejscu jesteśmy koło 7:30 i idziemy odebrać pakiet startowy. W międzyczasie witam się z Bormanem i Mańkiem Kargolem. Chłopacy startują na TP 25 i jak się później okaże zrobili świetne czasy!

Po krótkiej odprawie technicznej stajemy na starcie i w końcu POSZLI!
Pierwsze km wchodzą mi bardzo szybkie i wiem, że to nie moje tempo, ale stwierdzam, że do map dam radę, a nie chcę być za daleko od czołówki.

Biorę mapę, patrzę, myślę i dochodzę do wniosku, że w sumie to nie ma o czym myśleć… Kolejność zaliczania jest dość oczywista! Przy czym jest to pierwsza mapa, bo drugą dostaniemy dopiero na pkt żywnościowym. 


 Punkty 1 i 3 bez historii. Szybko dobiegnięte i namierzone. Kolejny jest pkt 6 i ciut przelatuje wejście w przecinkę. Cofam się i tnę przecinką wprost na niego. Podbijam go i chcę odbiegać a nagle ktoś mi z krzaków wyłazi! Czyżby kozy-zombie???? PK podbijałem równo z gościem z kijkami, więc mam nadzieję, że jednak kozy go pierwszego pożrą, a tu wychodzi Jędrek, a zanim Krasus i Paweł! Co do cholery – myślę… Szybki rzut oka na mapę, gdzie zrobiłem błąd, że jesteśmy tu razem, ale okazuje się, że chłopaki po drodze zwiedzali kamieniołom! Kolejne PK lecimy razem. Absolutnie zdaję sobie sprawę, że na dłuższą metę ich tempa nie wytrzymam! Gdy tniemy na azymut jest ok, ale gdy wychodzimy na drogę wciąż mi odbiegają! Do 7 PK mamy dość długi przelot drogą i ich gubię. Wpadam na punkt żywnościowy zastanawiając się czy jeszcze będą i są! Ze zmęczenia/przeoczenia/roztargnienia oddaję pierwszą mapę zamiast ją schować, wypijam w locie kubek wody i lecę z chłopakami dalej!


 
10 PK jeszcze zaliczamy razem, ale potem nie daję rady ich tempu i biegnę swoje! 8 i 9 wchodzą jak w masło i czas na OS. Dobiegam do pkt żywnościowego, robię sobie chwilę oddechu – czas coś na szybko zjeść i wypić. Odbieram mapę na OS i próbuję się namierzyć!

I się tak namierzam i namierzam, aż pojawiają się Jacek z Matrixem i na OS ruszamy razem. Dołącza do nas jeszcze Zuza, która nota bene zajęła 3 miejsce wśród kobiet! Szacun! :) OS zaliczony i czas wracać na normalna mapę. Kolejne PK to już formalność. Są na idealnej trasie powrotu do bazy i wchodzą bez problemu. Zuza nam odpadła po drodze, więc lecimy w trójkę. I w głowach zaczynają nam się pojawiać myśli, że złamać 7h to w sumie byłoby fajnie :P Jacek cały czas mówi, że on się nie pisze, ale koniec końców odchodzi nas zdecydowanie i z Matrixem możemy tylko jego plecy oglądać!!! Przy skręcie z asfaltu na PK 15 spotykamy Jacka i okazuje się, że ma taki skurcz w nogach, że się ledwo porusza. Mówię, że nie biegnę sam skoro tyle czasu biegliśmy razem, Jacek próbuje i zaczynamy znów razem biec. 15 PK znów bez problemu i Matrix zaczyna tracić siły i lecimy z Jackiem w dwójkę. Biegniemy, analizujemy i wizja złamania siódemki staje się coraz bliższa! :) A właściwie to już wiemy, że jeśli nagle nie stanie się kataklizm w postaci np. spadającego meteorytu to się nam uda! Wbiegamy do Lubania i pędem do szkoły. Ostatni trawnik tniemy na szagę i biegnąć wzdłuż ogrodzenia szkoły widzę Martę i Izę czekające na mnie! Ostatni zakręt, dziewczyny czekaja przy bramie do szkoły, a my w te pędy by siódemkę złamać! Przebiegam koło nich i jak się później dowiedziałem Izka pobiegła za mną :) Wpadamy do bazy zawodów, oddajemy karty startowe i JEST!!!! Siódemka złamana! Według garmina 47,63 km w 6:58 h! 17 msc wśród facetów i 19 msc w OPEN!!!! Czujecie?? :P Absolutnie takiego wyniku się nie spodziewałem! Jestem w 7 niebie :) Starczy powiedzieć, że w zeszłym roku na IWW miałem czas 14:13 h i nakulałem 64 km!!! I niesamowicie miło było od Jacka usłyszeć, że gdybym go nie pociągnął na końcu to 7 by nie pękła :) Jędrek, Krasus i Paweł są już czyściutcy i wypachnieni :P Niesamowicie miło, że na metę przyjechał Wybiegany i Radek z żonami! Ogólna radość, Marta daje mi piwo, a moja euforia nie ma końca! Gratuluję Mańkowi Kargolowi 2 msc na TP25 i wszyscy razem jedziemy na pizzę.

A wieczorem nocne Polaków rozmowy, jedzenie, piwko, filmy dla Smashing Pąpkins i picie przez Mańka piwa z jego pucharu! :)

Co jest najpiękniejsze w bieganiu? Wcale nie pokonany dystans, życiówki czy czas! Tylko LUDZIE! Zanim zacząłem biegać, poza Krasusem, nie znałem nikogo z ekipy magicznego domku! A teraz spędzamy razem czas, dyskutujemy, umawiamy się z kim i gdzie się widzimy na biegu i wszyscy razem po biegu pijemy piwo! To jest magia biegania! Bieganie nas połączyło i sprawiło, że mogliśmy tak cudowny weekend spędzić razem! I wszystkim razem i każdemu z osobna za to dziękuję! Bo był to weekend, który wyrył się w mojej pamięci srebnymi zgłoskami! A IWW? Nie ma opcji bym za rok się nie pojawił! Będę na pewno i postaram się znów być lepszy :) Jest to chyba jedyna impreza w roku na której wiem, że muszę być! I dopóki będę biegać to będę!




Tego weekendu nie zapomnę nigdy!!!!

I standardowo  track z endo:

piątek, 29 sierpnia 2014

Złosliwość rzeczy martwych, czyli Enea Poznań Triathlon


8:55 – wysiadamy z samochodu i zaczynamy z Luizą biec w kierunku Malty!
8:57 – dobiegamy do schodów prowadzących już do Malty i w tym momencie uzmysłowiłem sobie, że nie wziąłem chipa z samochodu… Młoda szybko dzwoni do Bartka, by wracał autem tam gdzie nas wysadzał, a mi każe biec z powrotem.
9:00 – dopiero co odbiegłem od Młodej do samochodu i słyszę strzał armaty, czyli wszyscy zaczęli płynąć! Wracam zrezygnowany do Młodej i mówię, że to bez sensu etc. Opieprza mnie, że nie po to tu jechaliśmy i każe biec po tego cholernego chipa. Więc biegnę :)
Wracam szybko i biegniemy razem do startu pływania, jednak przez ilość kibiców i bramki nie możemy przejść dalej… Szybka decyzja – próbujemy od strony strefy zmian. Dobiegamy tam, ale znów drogę zagradzają nam barierki. Na szczęście widzę panią sędzię w strefie i ją wołam. Tłumaczę, że samochód rano nie odpalił i pytam, czy jest jeszcze możliwość bym wskoczył do wody. Mówi, że taką decyzję to tylko sędzia główny może podjąć, ale nie wie gdzie jest. Na szczęście był w strefie i się zgodził pod warunkiem, że ukończę w regulaminowym limicie 1:30. Pytam ile czasu minęło. W odpowiedzi słyszę, że 15 minut, więc mówię, że dam radę się zmieścić! Szybko ubieram piankę (jeszcze nigdy jej tak szybko nie wciągnąłem) i z inną panią sędzią biegnę do miejsca gdzie zaczynali płynąć. Skakanie przez barierki w piance mogłoby zostać dyscypliną olimpijską :P
9:22 – wskakuję do wody i zaczynam płynąć!

PŁYWANIE
Na początku płynie mi się fatalnie… Próbuję kraulem, tracę orientację, zaczynam żabą – też fatalnie… Nagle koło mnie wyrasta jeden ratownik, zaraz drugi i trzeci. Czuję się jak inwalida pływacki, że aż taka obstawę muszę mieć :) Przechodzę do żaby i żartuje z nimi, że jeszcze się nie topię, tylko się spóźniłem :) Do pierwszej bojki jakoś dopływam, do drugiej też i w końcu w kierunku mety! I tu nagle coś się stało! Zaczęło mi się dobrze płynąć :) Daję kraulem cały czas, meta coraz bliżej, aż w końcu wychodzę :)

T1
Dość sprawnie bez żadnych kłopotów, ale wolno:)
T1 w 5:03.

ROWER

Zaczynam jechać. Specjalnie w sobotę nie zostawiałem picia by wlać je dopiero w niedzielę rano, a koniec końców zostałem bez łyka czegokolwiek. Myślę – no trudno, do pierwszego bufetu w Kostrzynie dam radę. Na zakręcie kibicuje Krasus z NKŚ i dodają sił :) Wyjeżdżam na warszawską i jadę w absolutnej samotności. Dziwnie tak się jechało rowerem zupełnie samemu po pustej dwupasmówce. Śmieję się sam do siebie, że o „samotności ultramaratończyka” to wiem, ale o „samotności triathlonisty” to jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem :P Niestety wieje prosto w twarz, więc nie rozpędzam się tak jakbym chciał. Poza tym, brak mi zasilania… Przez poranne perypetie ze skodą nic jeszcze tego dnia nie zjadłem…
W połowie trasy do Kostrzynia czuję, że naprawdę muszę się napić i jakby wywołany moimi myślami, pojawia się samochód obsługi i chłopacy pytają się czy chce pić. Mówię, że bardzo i dostaję od nich butelkę wody :)
W Kostrzyniu na nawrocie łapię izo i 2 żele. Żele do torebki, a izo w bidon i pedałuję dalej :) Jedzie mi się naprawdę kiepsko. Sędzia główny przed startem powiedział abym po włączeniu garmina nic nie zmieniał, bo na tej podstawie mnie zweryfikuje po zawodach, więc nie mam pojęcia z jaką średnią jadę. Generalnie szału nie ma…
W końcu znów Poznań, nawrót i zaczynam drugą pętlę. Przy skręcie na Maltę widzę Młodych. Luiza podaje mi powerbombę, ale niestety nie łapię jej i ląduje na asfalcie.

 
Kawałek dalej jest serwis Shimano i zatrzymuje się przy nich by mi opony dopompowali. Też miałem to zrobić rano, a czuje, że jest za małe ciśnienie.




Druga pętla bez większych przygód. Do Kostrzynia znów pod wiatr, z Kostrzynia z wiatrem. Od pierwszej pętli różni ją tylko to, że zaczynają mnie plecy boleć i coraz mocniej chce mi się jeść. W Kostrzyniu na nawrocie wciągam drugi żel, a trzeci tuż przed końcem roweru. 



Na zjeździe na Maltę znów widzę Młodych. Tym razem łapię powerbombę i szybko wypijam.

Rower w 3:12:58, czyli średnia poniżej 30 km/h, więc znacznie poniżej moich oczekiwań…

T2 w 2:37:24. Zostawiłem szosę, zmiana butów, kasku na czapkę, numer na przód i w drogę.

BIEG

Zaczynam bieg i od razu uderza mnie fala gorąca. Widzę, że większość zawodników koło mnie ma worki z lodem, ale nie mam pojęcia skąd je wzięli. Niedaleko za startem jest pierwsza kurtyna wodna i mocno zwalniam by się ochłodzić. I tak już będzie do końca biegu tego dnia… Naprawdę nie za bardzo jest co opisywać… Po prostu umarłem, odcięło mnie absolutnie. Człapiąc w tempie po 6:30 lub wolniej, nie miałem siły nie tyle przyspieszyć, co w ogóle trzymać tempa. Wielkie podziękowania dla ludzi, którzy z własnej woli rozłożyli się z wężem i wodą przy połowie pętli i polewali zawodników wodą oraz dawali pić.



Dobiegam do Młodych, na chwilę się przy nich zatrzymuje, biorę łyk wody i biegnę dalej.


 Na końcu pętli słyszę „o Michał biegnie” i widzę Łukasza, którego poznałem na majówce. Wielkie dzięki za doping! Dodawaliście sił :)
Drugie i trzecie kółko zupełnie bez historii. Nic się nie zmieniało poza tym, że czułem się coraz gorzej. Nie miałem na nic sił. Na drugim kółku chciałem zabrać worek z lodem, ale się skończyły. Kawałek dalej w cieniu widzę jeden całkiem pełny na ziemi, więc długo się nie zastanawiając podnoszę go i wkładam sobie na kark. Na końcu drugiego kółka widzę Krasusa walącego w Garnek Mocy!!! :) I słyszę jak krzyczy: „Michał Turek, Polska” :P To się cuda dzieją, Krasus z garnkiem mocy – pomyślałem :)

Na trzecim kółku podbiegam do Młodych i zakładam przygotowaną już wcześniej przez nich pą-koszulkę! Jeśli cokolwiek ma mi dodać sił to właśnie koszulka mocy. 


Dorota wciąż uważasz, że jestem fotogeniczny?? :P
Ale tego dnia nic mi sił nie dodawało… Ani pą-koszulka, ani power bomba! Ochłodzenie dawały kurtyny wodne, ale po chwili już znów byłem suchy i dalej droga przez mękę…

 
W końcu meta...
BIEG w 2:37:24 – czyli absolutna masakra… To jest prawie 50 min gorzej niż moja życiówka w półmaratonie. Doskonale wiem, że połówka i tri to nie to samo, jednakże taki bieg i tak nie powinien mi się przytrafić.



Zawody były bardzo fajnie zorganizowane. Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie pozaklejane tory tramwajowe, by jak najgładziej przejechać. W porównaniu z tym co było w Szczecinie to był dzień do nocy. „A jednak się da” – pomyślałem, jak to pierwszy raz zobaczyłem. Generalnie cała trasa rowerowa jest bardzo fajna i szybka. Zamknięcie całej dwupasmówki w obu kierunkach nie mogło być łatwym przedsięwzięciem, ale rezultat był super.

Mam mały problem z czasem w jakim ukończyłem. Według garmina 6:51:05, według oficjalnych wyników 7:13:27. Czas z garmina Młody podał sędziemu głównemu po ukończeniu zawodów, ale niestety nie został on uwzględniony w ostatecznych wynikach mimo, że taka była umowa. A tuż po poztri był Woodstock, więc wyniki sprawdziłem długo po czasie gdy można było się odwołać. Czyli według garmina poprawiłem moją życiówkę o siedem minut z kawałkiem.

Czy ja jestem zadowolony z tych zawodów? Nie.
Czy powinienem być? Po przeanalizowaniu na spokojnie – chyba jednak tak. Przy ilości rzeczy, które się zmówiły by źle pójść, przy porannych nerwach, braku porannej kawy (bez której nie funkcjonuje), przy braku śniadania i tylko 3 żelach na trasie samo ukończenie powinno być dla mnie sukcesem.

A złamanie „szóstki”? Wiem, że jestem na to gotowy, wiem, że 5:xx:xx to powinny być moje czasy na HIM. I do rzeźnika wszystkie moje treningi zapowiadały, że tak będzie, ale później splot różnych okoliczności troszkę mi plany pokrzyżował. A, że długo się zbierałem do napisania tej relacji, to teraz wiem, że do Borówna jadę tylko po fun z zawodów. Na złamanie 6h przyjdzie czas w przyszłym sezonie! I będzie to jeden z moich głównych planów na kolejny sezon :)

Tradycyjnie jeszcze track z endo. Specyficznie, bo bez rozdziału na dyscypliny tylko zbiorczo.



SPRZĘT:
PŁYWANIE: pianka Blueseventy Reaction
ROWER:
CROSS Vento 3 z lemondką + opony Conti 4000S
BIEG:
Buty Brooks PureFlow
Okulary Solano z tri w Borównie i czapka Nike
STRÓJ:
ZOOT + kompresy CEP + Garmin 310

ODŻYWIANIE:
Pozostawię bez komantarza…
3 żele AGISKO na rowerze