sobota, 2 listopada 2013

Z pasji do biegania, czyli NBR TRAIL GAMES!

Cóż tam się nie działo!! Bieganie, znajomi starzy i nowi, przepyszne jedzonko, rozmowy, spotkania!! EHHHH! Niesamowita impreza!

Niestety z nadmiaru obowiązków nie miałem czasu wcześniej napisać relacji. Choć wiedziałem, że po relacji Krasusa nie będzie już nic do dodania:)

Jak się tylko dowiedziałem o NBR TRAIL GAMES wiedziałem, że muszę tam być! Miała to być kameralna impreza, więc limit miejsc wynosił 20 osób! Jak się później okazało nie tylko ja tak pomyślałem i zanim się zorientowałem już było po zapisach! Miałem nadzieję, że z listy rezerwowej uda się dostać i na całe szczęście tak się stało:)

NBR TRAIL GAMES było imprezą zorganizowaną przez Grześka z Natural Born Runners. Nota bene nie znam lepszego sklepu z rzeczami do biegania i lepszego podejścia do klienta:) Za każdym razem jak coś tam kupowałem byłem profesjonalnie obsłużony i świetnie mi doradzono. Swoją drogą właśnie NBR ufundował nagrodę w konkursie, o którym już wkrótce:)


Pomysł był prosty! Kompilacja wszystkiego, co w bieganiu najlepsze! Najpierw szybka 5.5 km płaska pętla wokół Malty, potem 7.8 km trailowego biegania po niesamowitej trasie, a na koniec bieg na orientację na trasie około 4 km.

Na Polanę Harcerza przyjechałem nieco spóźniony, ale na szczęście start się opóźnił. Przywitałem się z Krasusem, NKŚ, Marcinem Kargolem, którego poznałem na IWW. W końcu udało mi się poznać Bormana. Super:)

Przed startem :)
Z Krasusem i Marcinem Kargolem
W końcu wystartowaliśmy:) Pierwszy km w 4:35! Dżizas co to jest za tempo?!?!?! Ja tak szybko nie biegam, a tutaj biegnę na ostatnim miejscu i jeszcze wszyscy mi odbiegają! Już wiedziałem, że będzie ciężko:) Ciut zwalniam i trzymam tempo koło 5 min/km. Ciężko mi się biegnie - daleko mi do formy, jaką miałem przed kontuzją. Pierwsza piątka wokół Malty mija dość szybko i już znowu jestem na Polanie Harcerza, gdzie był start i meta. Przebiegam przez start, łapię kubek z wodą od NKŚ i lecę dalej. Tutaj zaczyna się to, co na tej imprezie było najlepsze, czyli trasa trailowa! Jak tam się biegło! Nie dość, że trasa była wyznaczona i poprowadzona przez naprawdę piękne okolice, to polska jesień domalowała swoje kolory i dopełniła całości! Swoją drogą nie wiedziałem, że prawie w centrum Poznania może być tak pięknie!


Na trasie w newralgicznych punktach były osoby, które pokazywały gdzie biec. Mijam jedną z nich i mówię, że jestem ostatni, na co słyszę, że za mną jeszcze ktoś biegnie! Mocno się zdziwiłem! Poznaję Łukasza i biegniemy razem. Trzymamy tempo koło 5:30 - 5:45, czyli moje tempo, gdy mogę spokojnie i długo biegać. Gadamy o bieganiu, sporcie aż nagle wybiegamy na asfalt, gdzie spotykamy dziewczynę, którą starałem się dogonić od samego startu. Okazało się, że gdzieś się zagadaliśmy i pogubiliśmy. Szybki telefon do Grześka i już wiemy, że musimy wracać. Ciut przez to nadrobiliśmy. Dalej napieramy w trójkę. Na końcówce II etapu moi współnapieracze trochę mi odbiegają, ale dołącza do mnie Borman i chwilę biegniemy razem i gadamy:)

Gdzieś na trasie :)
Kończymy etap II, dostajemy mapy i dalej w drogę. Pierwszego punktu długo szukamy, potem już idzie lepiej! Między punktami 3 i 4 jest rzeka i zastanawiamy się, czy nie lecieć przez wodę! Na szczęście odpuszczamy, a na mecie się okazuje, że dobrze zrobiliśmy, bo był to obszar, na który nie wolno było wchodzić! Małe mam doświadczenie w BnO i to dało się odczuć! Skala mapy jest jednak ważna i po Izerskiej cały czas miałem wrażenie, że biegnąc drogą sporo nadrobimy... Ale tam było 50 km, a tu 4... i obiegnięcie jakiegoś punktu zajmowało naprawdę chwilę...Już na mecie się okazało, że 4 punktu nie udało nam się namierzyć. Zbieramy kolejne punkty trochę lecąc drogą, trochę napierając na azymut. Przy 11 punkcie znów błąd i musieliśmy się cofnąć. W końcu już prosto na metę i wbiegam jako przedostatni:) A praktycznie wbiegamy w trójkę razem z Agatą i Łukaszem:)

I w końcu czas na delektowanie się wege przekąskami przygotowanymi przez Bormana i Olę! Ale mi smakowało:) A zupa dyniowa wymiatała:) Menu było takie:


Podsumowując dawno się tak dobrze nie bawiłem biegając! Nakulałem ponad 20 km, głównie przez błędy popełnione z mapą...
Pomysł na imprezę, realizacja i zaangażowanie na najwyższym możliwym poziomie! Spotkanie ze starymi znajomymi, poznanie nowych, przepyszne jedzenie, zabawa! Jak ja się cieszę, że mogłem tam być:) I całe szczęście będą kolejne edycje! Następna może już zimą:)

I klasycznie track z endo!

sobota, 19 października 2013

O potędze umysłu, czyli 14. Poznań Maraton!!!

Ile razy słyszeliście w życiu, że przebiegnięcie maratonu to kwestia głowy? Że po 34 km już tylko głowa biegnie? Pamiętacie ten kawałek mojej relacji z Krakowa: "Słyszę obok siebie: "Tato proszę Cię biegnij sam" i odpowiedź "Wbiegamy na metę razem córeczko!! Pamiętaj, że teraz już biegnie tylko głowa"!!!"!! To wszystko prawda! To wszystko naprawdę absolutna prawda! Poznań Maraton przebiegła u mnie tylko głowa, bo ciało było absolutnie nieprzygotowane na taki wysiłek! Po miesiącu bez biegania stanąłem na starcie biegu po którym absolutnie nie wiedziałem czego mam się spodziewać! Miałem naprawdę mieszane uczucia i tremę przed tym biegiem!

Czy dam radę?
Plan na ten bieg był prosty! PRZEBIEC! Nic więcej mnie nie interesowała niż to żeby się zameldować na linii mety! Poza tym chciałem mieć z tego biegu fun, chciałem się nim bawić, bawić się z kibicami, cieszyć się tą niesamowitą biegową atmosferą jaka jest w trakcie maratonu!!! Do Poznania pojechałem już w piątek i jako, że nie liczyłem na nic podczas tego biegu złamałem chyba wszystkie biegowe przykazania... :P Na 2 dnia przed się nie wyspałem jak przykazano, a w sobotę spotkaliśmy się wszyscy na Starym Rynku, wypiliśmy kilka piw i czas było wracać do Młodego na noc. 

W niedzielę rano pojechaliśmy z Młodym na Targi, gdzie był start i meta. Z chłopakami umówiliśmy się koło zająca na 4:30 (taki czas sobie zaplanowaliśmy). W międzyczasie spotykam Jędrzeja, którego poznałem na IWW. Gadamy, a nagle pojawia się Jacek i po chwili Paweł! Jędrzej idzie się ustawić bardziej z przodu a my zostajemy, gdzieś pomiędzy zającem na 4:00, a 4:30 :)

Start z fajerwerkami był naprawdę niesamowity!

Założenie było, żeby ukończyć w 4:30, więc średnie tempo biegu 6:23, czyli masakrycznie wolno... Po cichu liczyłem na to, żeby nie ukończyć tego biegu gorzej niż debiutu w Palmie, czyli 4:20:07. Nota bene jutro będzie tam kolejny maraton, a ja żałuję, że mnie tam nie ma! Klimat tego biegu + pogoda + Palma de Mallorca robią niesamowite wrażenie i każdemu z szczerym sercem polecę ten bieg! Wystartowaliśmy. Pierwszy kilometr 6:18, więc mniej więcej tak jak miało być, a później już tylko szybciej. 3 kolejne wpadły identycznie po 5:55, a później w granicach 6:00. Szybciej niż miało być, ale naprawdę dobrze się Nam biegło. Oj ciasno było na początku! Biegniemy i nagle widzimy Naszych kibiców, czyli Martę, Anię i Karola. Machamy im tylko z daleka i płyniemy dalej z tłumem. Nagle widzimy Szymona, kumpla ze Żnina - też między innymi Nas dopinguje:)

Gdzieś koło 10 km zaczyna się robić luźniej, a ja czuję, że nie spisałem się z sudocremem tym razem i zaczynam mieć pomału otarcia... Dzwonię do Młodego (pierwszy raz wziąłem telefon na bieg, gdyż nie wiedziałem, czy się nie poskładam gdzieś na trasie i chciałem móc zadzwonić by mnie ktoś pozbierał) na którym km będzie bo potrzebuję sudocrem i słyszę, że dopiero w okolicach 35... No ok do 35 będę już tak poobcierany, że mi już nie zależy i mówię, żeby odpuścił! Biegniemy dalej! Wolne spokojne tempo, biegniemy i gadamy, cieszymy się tym biegiem - o to właśnie mi chodziło! W międzyczasie jeszcze 2 razy pojawiają się Nasi kibice i dodają sił:) Jeździli za nami specjalnie tylko po to żeby Nam kibicować!:) A po moim telefonie, że co to ma być za cichy doping i to bez pomponów jak następnym razem ich mijaliśmy były i pompony z szalika zrobione:) 18 km wpada jako najszybszy w ciągu całego biegu, czyli 5:44. Zdecydowanie szybciej niż zakładane tempo, ale wciąż jest fajnie! Zespoły muzyczne (szczególnie kapela mnichów - ale dali czadu!!!) i kibice dodają sił! A propos kibiców! Kurde to jaką atmosferę stworzyli to się w głowie nie mieści! W porównaniu z Krakowem to jak dzień do nocy! Poznaniacy naprawdę tłumnie wyszli na ulicę, dopingowali wszystkich, poprzynosili trąbki, garnki, pokrywki i co tylko jeszcze komu wpadło do głowy! Cały czas się uśmiecham, klaszczę, przybijam piątki z dziećmi na trasie! NIESAMOWICIE!

Tak sobie biegnąc mijamy półmetek i biegniemy dalej! Na 28 km zaczyna się najnudniejszy kawałek, czyli powrót do miasta ulicą warszawską. Nudna dwupasmówka, dodatkowo beż żadnych kibiców! Zaczynam czuć, że odpadam... Chłopacy mi odbiegają, a ja zaliczam coraz wolniej kolejne kilometry... 6:36, 6:58, 6:20... Zaczynam się zastanawiać, czy dam radę! Toż to przecież jeszcze około 12 km... Sięgam po telefon, właściwie sam nie wiem czemu i widzę wpis Krasusa na moim fanpejdżu: "02:11:02 na półmetku, ogieeeeń!". Myślę sobie, że kurde tyle ludzi mi kibicuje, a ja daję dupy... I wtedy dostaję mesa, który dodaje mi sił! Już wiem, że muszę ukończyć ten bieg!!! Po prostu muszę! Nogi przestają mnie boleć, albo raczej mózg odcina poczucie bólu i zaczynam gonić! Wyprzedzam kolejnych biegaczy i nawiązuje kontakt z Jackiem i Pawłem. Kolejne km w 5:54, 6:02 i 6:09! Doganiam chłopaków i lecimy razem dalej! W końcu kończy się warszawska i dobiegamy do ronda Śródka, gdzie skręcamy w ulicę Podwale! Biegniemy pomiędzy kibicami, którzy tutaj stoją na asfalcie i tworzą szpaler! Niesamowite uczucie! Biegniemy dalej razem, i dobiegamy do ulicy Serbskiej, gdzie jest naprawdę spory podbieg! Znów zaczynam czuć nogi... 


Znów chłopacy mi odbiegają... Zauważam Młodego na rowerze. Podbiegam do niego i mówię, że nic nie potrzebuję. Kolejne km w 6:38, 7:42 (mój najwolniejszy km na trasie...) i 7:30. Młody mi krzyczy, że chłopacy są jakieś 150-200 metrów przede mną...

Muszę się skupić! Muszę się zmobilizować! Muszę nakurwiać! Po prostu muszę ukończyć ten bieg! Jestem już tak blisko! Ogarniam się, myślę, że mam dla kogo biec i znów głowa odcina mi uczucie bólu! Kolejne km w 5:58, 5:51 i drugi najszybszy km na trasie, czyli 40 km w 5:45!! Wyprzedzam naprawdę sporo biegaczy, Dochodzę chłopaków i już wiem, że ukończymy ten bieg razem!


Kolejny punkt żywnościowy...


... i moje nowe odkrycie! Kostki cukru!!! Dają naprawdę sporo mocy, łatwo się rozpuszczają, wystarczy popić tylko odrobiną wody! Super! Wchodzą od dzisiaj do rzeczy, które na pewno będę jadł na trasie! A propos odżywiania napiszę jeszcze kilka słów na koniec!

Zostały już raptem około 2 km i biegniemy już razem. Pod wiaduktem na Pułaskiego znowu jest kapela mnichów, dodają sił i biegniemy dalej.

Miał być fun i był :)
Blisko mety zauważamy Magdę - Pawła córkę! Też Nam kibicuje, a my już zmierzamy wprost do mety! 



Ilość kibiców na mecie jest naprawdę niesamowita! I tych Naszych osobistych i ogólnie. Znów widzimy Szymona, biegniemy ramię w ramię i równiutko co do sekundy przekraczamy linię mety! :)

UDAŁO SIĘ!! Czas nie jest powalający, bo wyszło 4:21:57, czyli jednak nieznacznie, ale jednak gorzej niż w Palmie... Gdyby nie te 2 kryzysy, które mnie złapały... ale nie ma co gdybać! Najważniejsze, że się udało! Jeszcze kilka godzin wcześniej brałbym taki wynik w ciemno!

Odbieram folię i medal i rozglądam się za kimś znajomym!


Zauważam Młodego i do niego podchodzę, chwilę gadamy, aż w końcu zauważam osobę dla której udało mi się ten dystans pokonać! Pomimo zmęczenia podbiegam i cieszymy się razem:) W międzyczasie dołączają do Nas Jacka sąsiedzi, którzy przyjechali specjalnie dla Nas z transparentem :)


Na mecie jest gorąca herbata, która smakuje jak nigdy:)


KORONA MARATONÓW POLSKICH vs. JA: 1:2 !! Znów jestem na prowadzeniu:) A w Dębnie zamierzam wyjść jeszcze bardziej na prowadzenie a do tego rozpieprzyć system i połamać 3:45! Wiem, że będzie ciężko, ale dam radę! Cała zima przebiegana plus treningi na trenażerze i będzie nowa piękna życióweczka:)

Dla wnikliwych track z endo :)




We wpisie o wycofie z MW rozpisywałem się o możliwościach ludzkiego ciała. O tym, że wystarczy tylko chcieć, a można je dowolnie wytrenować! Po Poznaniu już wiem, że ciało to nic w porównaniu z tym co może zrobić głowa! Po moich poprzednich startach wiedziałem, że psychicznie jestem dość mocny. Ale tym razem pobiegła tylko i wyłącznie głowa! A w momentach, gdy ciało chciało się poddać blokowała odczucie bólu i mogłem biec dalej! Niesamowite:)

Obiecałem kilka słów o odżywianiu. Po Krakowie mam wielki uraz do żeli. Zdaje sobie sprawę, że ten koszmarny skurcz żołądka jaki miałem na mecie w Krakowie wcale nie musiał mieć nic wspólnego z żelami, ale już tak jest z urazami, że nie muszą mieć żadnych konkretnych podstaw... Mam i już! Co prawda miałem je ze sobą na trasie tak jakby co, ale nie zjadłem ani jednego. Za to na każdym punkcie piłem powerade, wodę i jadłem banana, a później jeszcze cukier i pomarańczę! I w zupełności mi to wystarczyło. Spróbowałem też czekolady, ale ciężko mi było ją pogryźć i mnie trochę zamuliła, więc dla mnie to jest kiepska opcja na bieg. A przed startem owsianka zrobiona przez Młodą i kawałek bormanowego batona o których się już w tylu superlatywach rozpisywałem, że nie ma już nic do dodania:)

Strój:
- czapka Nike,
- szczęśliwa koszulka Adidasa, którą mam na każdym biegu,
- spodenki kompresyjne CEP - nowy nabytek i spisały się znakomicie,
- opaski na łydki CEP,
- buty Brooks Pureflow,
- garmin FR 310 + czujnik tętna.

A co dalej? W połowie listopada chcę się wybrać na Jaszczura, czyli kolejny start na orientację i obowiązkowo 8 grudnia Półmaraton Świętych Mikołajów w Toruniu:)

I jeszcze na koniec w ramach przypomnienia Wielki Wyścig dla Bartka wciąż trwa! Tym razem do wygrania są 3 damskie  kurtki NEWLINE IMOTION RUFFLE JKT! Zasady są takie same jak wcześniej, a po szczegóły odsyłam do blogów Krasusa, Bo i Wybieganego:)

czwartek, 10 października 2013

Start, którego nie było, czyli 35. PZU Maraton Warszawski

NIENAWIDZĘ przegrywać! Mam do tego chroniczną awersję! A tym razem przegrałem! A co gorsza nie z samym sobą na trasie, bo znam się już na tyle, że wiem, że jeśli zaczynam, to muszę ukończyć. Przegrałem z własnym organizmem. Na początku głupio nabyta kontuzja uda wykluczyła mnie z treningów na prawie 2 tygodnie. Krioterapia jest jednak naprawdę skutecznym narzędziem rehabilitacji. I gdy już miałem wracać do treningów, przypętało się najpierw przeziębienie, a potem zapalenie oskrzeli... Długo, oj długo, zastanawiałem się, czy jechać na MW, czy odpuścić, ale koniec końców zrezygnowałem... Ciężka to była decyzja, ale teraz już wiem, że słuszna! Wizja zapalenia płuc, albo zapalenia mięśnia sercowego, w co oskrzela by się mogły przerodzić przy takim wysiłku, jakim jest maraton, jednak podziała na moją wyobraźnię...

Ludzkie ciało jest niesamowitym mechanizmem. Gdyby ktokolwiek 1.5 roku temu powiedział mi, że będę miał ukończone półmaraton, 2 maratony, half iron mana i kilka mniejszych biegów popukałbym się w czoło i wrócił do picia piwa :) Teraz już wiem, że chcieć to móc! Wystarczy impuls, by się ruszyć, a potem już idzie! Odrobina dyscypliny, samokontroli i można osiągnąć coś naprawdę dużego. A moje wyniki są dla mnie naprawdę czymś wielkim! Na polepszenie czasów i zwiększanie dystansów przyjdzie jeszcze czas! Póki co jestem szczęśliwy z tego, co już osiągnąłem! Ale pomimo możliwości, jakie ma nasz ciało, trzeba czasami odpuścić i się w nie wsłuchać! Wtedy możemy być spokojni, że nie przesadzimy i nie zrobimy sobie krzywdy!

Wracając do Warszawy - miała być niesamowita życiówka, pierdolnięcie i bieg w trupa! Miał być ból, łzy i walka z samym sobą, by przebiec metę rozpieprzając system! A był kac i gapienie się w monitor, jak idzie chłopakom! W poniedziałek wróciłem do gry! Pierwszy trening od ponad 3 tygodni nie wypadł tak źle, jak myślałem! Było nawet zadziwiająco dobrze! 

Wciąż mam wątpliwości, czy uda mi się ukończyć Poznań! W każdym razie mogę obiecać jedno! Widzimy się na starcie i dam z siebie wszystko, by dobiec! Bez życiówek, bez biegu w trupa, bez rozpieprzania systemu! Chcę mieć z tego biegu fun, chcę się nim cieszyć, chcę się cieszyć atmosferę tego biegowego święta, chcę się bawić z kibicami i przebiec obojętnie w jakim czasie! Każdy doping na trasie się liczy, więc przybywajcie i kibicujcie:)

KORONA MARATONÓW POLSKICH vs. JA: 1:1 !!

Już w niedzielę zamierzam znów wyjść na prowadzenie:) A potem spokojne treningi by się przygotować do Dębna i następnego tri-sezonu! A w między czasie mam nadzieję, że uda się zaliczyć jakieś jesienne PMNO :)

piątek, 6 września 2013

Jak zostałem Half Iron Man, czyli Panasonic Evolta Triathlon Borówno 2013

Noga za nogą, noga za nogą, noga za nogą - takie myśli mi towarzyszą na ostatnim kółku biegania... Reszta myśli, które mi towarzyszą absolutnie nie nadają się do cytowania no blogu! Jeszcze tylko kilometr! TYLKO 1 KM!!! Przecież to tyle co od Jacka domu do mnie! Tak blisko! Nie za bardzo wiem co się wokół mnie dzieje! W końcu widzę stadion! Już tak blisko! Już wiem, że mi się uda! W końcu Wbiegam na stadion...

Ale od początku. O moich marzeniach z tri pisałem już w relacji z Sławy, więc nie będę się powtarzał! Borówno jest ostatnim tri w sezonie i do tego bardzo blisko domu, więc ze względu na Izerską i inne zobowiązania wybór padł na ten tri. Zalogowałem się bardzo późno, bo dopiero 30 lipca, więc niestety musiałem płacić koszmarne wpisowe - 450 złotych :( Mówi się trudno... chcesz być połówka Iron Man w tym roku to płać.

Do Bydgoszczy przyjeżdżam chwilę przed odprawą techniczną. Dzwonię do Krasusa, czy już jest. Też już jest, więc chwilę później witam się z nim i NKŚ. Idę się zalogować i na odprawę techniczną. W Borównie pierwszy raz w tym roku były 2 strefy zmian. Jedna w Borównie po pływaniu, a druga na Zawiszy po rowerze. Słucham tego wszystkiego i strasznie skomplikowanie to brzmi... Zobaczymy jak to będzie. Po Zawiszy do Borówna, Kajtek zostawiony w strefie zmian. Mam luz do jutra.. Jadę na własne pasta party i do Mateusza. Szykuje sprzęt na jutro, siedzimy gadamy, pijemy piwko... Pomału czas iść spać...

Wstaję rano. Oj Boże stres to ja mam... Robię sobie owsiankę i ledwo pół zjadam... Nie jest dobrze. Szykuję izo i vitargo, bormanowe batony i żele. Mateusz mnie zawozi do Borówna. Na miejscu spotykam się z Młodym i Luizą, czyli ekipą z Blogów z podróży. Robota jaką odstawili przy zdjęciach i relacji na żywo rozkłada na łopatki:) Sprawdzam opony w Kajtku i pomału się szykuje! Zakładam piankę, zdjęcie z Krasusem i idziemy na start.






Skupienie przed startem i jednocześnie obawa jak to będzie...





W między czasie okazuje się, że start jest opóźniony bo tak wieje, że boja opłynęła! W końcu wszystko naprawione i ruszamy...





Ustawiam się na samym końcu, bo dobrze wiem, że z moją krytą żabką nie mam na pływaniu o co walczyć. Kurcze, ale wieje... Płynę sobie, a wszyscy coraz dalej ode mnie...

PŁYWANIE - 1.9 KM

Pływanie składało się z dwóch kółek. Po pierwszym był wybieg z wody, nawrotka przy bojce i znowu do wody na kolejne. Pierwsze kółko jakoś poszło i do wody na kolejne...



Zakręt przy pierwszej bojce i dalej... Ale mi już jest zimno... Zaczynam mieć dreszcze... Cały się trzęsę... Plus zaczynają mnie łapać skurcze w nogach... Staram się mocniej pracować rękami, a nogami delikatnie ale mało to daje... W pewnym momencie odpycham się tylko lewą nogą... Prawą ciągnę tylko za sobą z obawy by mnie nie złapał skurcz z którym nie dam sobie rady... Szybko mam już dość tego tri... Zaczynam poważnie rozważać myśli o wycofie... Skupiam się i płynę dalej. Kolejna bojka i już w kierunku brzegu. Cholera, ale ten balon SOLANO jest daleko... W końcu do niego dopływam i wybiegam z wody!!! Młody mi krzyczy, że jeszcze 3 osoby są za mną, czyli jednak nie jestem ostatni:P Na pływanie garmina założyłem tym razem na rękę, więc nie wiem ile przepłynąłem. Biegnę do T1.


PŁYWANIE - 1:15:37 - czyli żenada... Choć już w szatni po zawodach dowiaduje się, że pływania nie było 1.9 km, tylko około 2.4 km, bo jedna z bojek postanowiła iść sobie popływać...

Wybiegam przed T1 i widzę Ostrego! Dzięki Chłopie, że chciało Ci się przyjechać! Twoja obecność mi dała nowe siły!

T1

Tym razem poszło całkiem sprawnie. Ściągam piankę, skarpetki, SPD-ki, kask i w drogę! Pierwsza strefa zmian w  5:41 min.

ROWER

Zaczynam jechać! Kurde, ale mi zimno... Do tego bardzo mocno wieje, a mnie tak bolą ręce, że nie wiem, jak kierownicę złapać by mniej bolało. W międzyczasie gubię jednego batona, drugiego łapię dosłownie w locie i wkładam do kieszeni w stroju. Zakręt w kierunku Kotomierza, nawrót i już na Bydgoszcz. Zaczynam schnąć, więc od razu robi mi się cieplej. Sprawdzam średnią i żenada - 26 km/h... Zaczyna mi się fajnie jechać. Co prawda wieje jakby się wściekło, ale zaczyna być fajnie:) Ale mi się sikać chce... Analizuję sytuacje i dochodzę do wniosku, że przy stracie z wody jaką mam nie ma sensu sikać po triathlonowemu tylko normalnie się zatrzymam. Nawrót w Bydgoszczy i wracam do Borówna. Jedzie mi się coraz lepiej, wyprzedzam kolejnych zawodników i dość szybko jestem znowu w Borównie. Kończę pierwsze kółko i wjeżdżam w strefę bufetu. Niestety nie łapię bidonu z colą i ląduje on na ziemi.



Odpuszczam i jadę dalej, a nagle po nawrocie Młody do mnie dobiega i podaje mi ten nieszczęsny bidon:)

Drugie kółko równie fajnie mi się jedzie. Wciąż wyprzedzam i tak sobie liczę w ile mogę rower ukończyć i sam się zaczynam dziwić swojemu tempu... Niestety na drugim kółku znowu pęcherz daje mi znać o sobie i znowu się zatrzymuje... Kolejny nawrót w Bydgoszczy, wciągam drugiego bormanowego batona i jadę dalej. Kurcze ile te batony mocy dają!

Kolejny raz w Borównie, kolejna cola i już ostatni raz do Bydgoszczy. No cholera znowu mam sikać... Ile można?!?!?! Kolejny postój i już do T2.



ROWER W 3:15:37!!! I awans o 40 miejsc. Jestem mega zadowolony! Na rower liczyłem ponad 3:30,a tu z tyloma postojami wykręciłem koło 20 min krócej niż chciałem:)

Mega dużo dobrego zrobiły nowe opony! Conti GP 4000S są naprawdę niesamowite!

T2
Zmiana SPD-ków na buty do biegania, kasku na czapkę i czas w drogę! Paweł i Jacek krzyczą do mnie! Fajnie, że chciało im się przyjechać. Cholera garmina zostawiłem przy rowerze! Tylko gdzie jest Kajtek! Przy wejściu do T2 oddałem go wolontariuszce! Wszyscy krzyczą do mnie, że nie tam gdzie biegnę jest wyjście z strefy! No wiem cholera tylko gdzie Kajtek. Wolontariusze szybko pomagają mi go namierzyć, przepinam garmina i w drogę! Łączny czas T2 - 2:38 min!


BIEGANIE

Jezu jak mi się biegnie! Łydka mega podaje, czuje się totalnie świeżo! Zasuwam ile mogę! Patrzę na chwilowe tempo na garminie - 5:10, 4:58  - cholera mega za szybko jak na mnie! Ale naprawdę świetnie mi się biegnie! Kończąc pierwsze kółko widzę Młodych i moich rodziców! Krzyczą, dopingują:)



 Wbiegam na stadion, Bartek Krasoń z żoną mi kibicują, gdy przebiegam koło mety. Pytam czy Krasus już ukończył i krzyczą, że zaraz będzie na mecie. Dostaję opaskę na rękę i szczerze mówiąc początkowo zupełnie do mnie nie dociera po co ona... Ale zakładam na rękę i dopiero po chwili do mnie dociera, że tak liczą ilość okrążeń...

Drugie kółko już nie było taka sielanką... Zaczynam czuć wysiłek, który już miałem wcześniej i już wiem, że przeszarżowałem na początku biegu... Staram się nie zwalniać, ale jest już kiepsko...

Kończę drugie kółko, obiegam stadion, punkt żywieniowy i biegnę dalej.


Wybiegam z stadionu i przebiegam obok rodziców. Tata mi się pyta czy dam radę i zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie wiem! Muszę naprawdę średnio już wyglądać. Rozglądam się za Pawłem i Jackiem, bo chcę by jeden z nich pobiegł to ostatnie kółko ze mną i mnie podciągnął. Nigdzie ich nie ma, więc lecę sam. Tempo jest już żałosne. Marzę o tym by przejść do chodu. Ale wiem, że jeśli choć przez chwilę zacznę iść nie zmuszę się już do biegu... Więc biegnę dalej...
Noga za nogą, noga za nogą, noga za nogą - takie myśli mi towarzyszą na ostatnim kółku biegania... Reszta myśli, które mi towarzyszą absolutnie nie nadają się do cytowania no blogu! Jeszcze tylko kilometr! TYLKO 1 KM!!! Przecież to tyle co od Jacka domu do mnie! Tak blisko! Nie za bardzo wiem co się wokół mnie dzieje! W końcu widzę stadion! Już tak blisko! Już wiem, że mi się uda! W końcu Wbiegam na stadion...

META! W końcu widzę metę!



 I już jest! ZOSTAŁEM HALF IRON MAN!!!! Wygrałem sam z sobą i z swoimi słabościami! Jestem połową faceta z żelaza, tudzież facetem z półżelaza:) Niesamowite uczucie!!!



BIEGANIE W 2:18:50, czyli mega wolno...
A CAŁOŚĆ W 6:58:23...

Już wiem, że pomimo myśli na trzecim kółku, że ja tego wszystkiego nienawidzę, w przyszłym roku będą kolejne starty:)

Czy jest na stadionie jakiś lekarz?!:)



Na pytanie jak było najlepszą odpowiedzią jest to zdjęcie:)


UDAŁO SIĘ! Ukończyłem zawody, które od dawna byłą moim marzeniem!

Doświadczenie zdobyte bezcenne. Najważniejsza rzecz nauczyć się kraula i przepływać całą zimę! Wtedy czasy będą dużo lepsze! I spokojnie podejść do biegu na początku.

Pomysł z dwoma strefami zmian spokojnie do ogarnięcia i nie taki straszny jak na początku się wydawało.

Z minusów imprezy momentami słabo oznakowana trasa. Sam w jednym momencie nie miałem pojęcia gdzie jechać. Plus brak jakiegokolwiek picia na mecie. Na szczęście Młody mi załatwił bidon z izo od wolontariuszy. I nie podoba mi się brak koszulek dla średniego dystansu. Jednak fajnie by było mieć koszulkę na pamiątkę zwycięstwa z samym sobą... I masaż po zawodach powinien być darmowy. Na większości maratonów tak właśnie jest!

Z plusów bogaty pakiet startowy. Okulary Solano, plus kubek Solano dla finsherów, plus pasek na numer startowy. I bardzo mi się podobał materiał z którego był zrobiony numer startowy. Nie było mowy by się podarł, zamókł czy tym podobne.

A plany na przyszłość?!
W ten weekend obóz kondycyjny w Sierakowie.

Później dalsze zdobywanie Korony Maratonów Polskich, czyli starty w Warszawie i w Poznaniu. A po Poznaniu pewnie koniec sezonu startowego w tym roku! Chyba, że na jakieś PMNO się jeszcze skuszę:)

piątek, 23 sierpnia 2013

Z nieba do piekła i z powrotem, czyli IV Izerska Wielka Wyrypa!

Jakoś tak wychodzi, że ten sezon to sezon debiutów! Tak było i tym razem. Mój pierwszy Pieszy Maraton na Orientację to miał być Azymut pod koniec czerwca. Niestety został odwołany, a przez różne zobowiązania i inne zawody zadebiutować w PMNO mogłem dopiero na IWW. Z tego co czytałem wcześniej to jest duża i bardzo dobrze zorganizowana impreza:) I prawie do końca tak było poza jednym minusem, ale o tym później.

Do Lwówka Śląskiego, gdzie była baza zawodów dojeżdżam już w czwartek. Chcę mieć jeden dzień luzu przed zawodami, by sobie po ostatnim napiętym okresie odpocząć. Piątek mija leniwie z Krasusem i jego żoną:) Zwiedzanie Lubomierza, kawa w pałacu w Brunowie, spaghetti w Lwówku - mega chillout:)




Lwówek jest niesamowitym miastem! Słyszeliście o formule "3 in 1"?? Rynek we Lwówku absolutnie temu odpowiada:) Na rynku są zabytkowe kamieniczki + bloki z wielkiej płyty + szpital:)



Sobota rano. W biurze zawodów chcemy być w okolicach 7. Ogarniam się, wszystko szykuje, ubieram się i w drogę. Na miejscu poznaje kilku napieraczy, w tym między innymi w przelocie Marcina Kargola. Idziemy na start, krótka odprawa techniczna i jestem gotowy do drogi!

Gotowy do startu:)


Na Izerskiej już tak jest, że mapy są rozdawane w jakiejś odległości od startu. Biegniemy wszyscy razem do punktu z mapami. Od razu gubię gdzieś Krasusa i pomykam sobie sam. Dobiegam do punktu z mapami, chwytam ją, odbiegam kawałek i próbuję się ogarnąć. Fakt faktem, że problemów z nawigacją bałem się najbardziej...



Powyżej mapa z naniesionym moim trackiem z garmina. Decyduje się na chyba optymalny wariant, czyli zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Próbuję ogarnąć kompas i za cholerę nic mi nie pasuje... Zaczynam biec, lecz mam wątpliwości... Orientuję mapę według miejsca skąd przybiegliśmy i wychodzi mi, że biegnę w kierunku PK 1... Nic mi nie pasuje... Od kiedy północ na mapie jest na dole?!?!?! Ponownie orientuje mapę i biegnę w kierunku PK 2, tak jak chciałem... I zaczyna mi w końcu świtać o co chodzi... Kompas mi padł... Zamiast północy pokazuje południe! Tak, to naprawdę możliwe. Podbiegam do nieznanej dziewczyny i pytam, czy ma może kompas pod reką i czy mógłbym zerknąć. Patrzy na mnie co najmniej dziwnie, ale się zgadza i moje przypuszczenia się potwierdzają... No dobra! Dam radę:) PK 2 znajduje bez problemu i decyduje się lecieć na azymut do PK 5. Idzie mi nieźle, gdzie się da to biegnę. Wybiegam na asfalt i cały czas lecę. Przy skręcie w bok z głównej drogi spotykam dwóch innych napieraczy i lecimy razem. Okazało się, że dłuższy czas tak będzie:) Do PK 5 docieramy wspólnie i lecimy do następnego punktu. Wciągam pierwszego bormanowego batona i napieram dalej. W drodze do PK 8 natykamy się na rzeczkę... Niby nie wielka ale suchą nogę przejść się nie da... Schodzimy do rowu w którym płynie, pierwszy z nas przechodzi przy pomocy złamanego drzewa suchą nogą, drugi też i ja! Moment, moment! Moja mapa mi odpływa... Dużo nie myśląc żegnam się z myślą o suchych butach i wskakuje do strumienia goniąc mapą! Złapana:) Lecimy dalej. W butach słyszę swojskie chlup. chlup:) Następny punkt bez żadnych przygód.

Takie piękne widoki były na trasie:)

Krótki posiłek i schodzimy do torów. Idziemy do PK 9 torami, gdy nagle z krzaków za nami wychodzi wielki pies... I idzie za nami... Na szczęście nie miał złych zamiarów, ale trochę strachu napędził! PK 9 w ruinach zaliczony i lecimy do Wlenia podbić PK 11 i na punkt żywieniowy. Uzupełniam bukłak wodą, kilka połówek pomarańczy, kilka rodzynek, sprawdzam skarpetki, które są już absolutnie suche i lecimy dalej. Z Wlenia wychodzimy torami i szukamy wejścia pod górę by przebić się na OS. Na zakręcie schodzimy i mozolna wspinaczka. OS 3 oznaczony jest jako skała, no i skały są... Kurde jak tu stromo... Chodzimy, szukamy... Ciut tu niebezpiecznie... Wychodzimy w końcu na górę i myślimy co dalej... Idziemy kawałek dalej i w końcu znajdujemy! Taka mała dygresja - punkt nie był przy skale tylko przy głazie narzutowym... OS 2 znaleziony bez problemu, schodzimy do szosy i idziemy do OS 3. Potrzebuję mięsa:) Wciągam kilka kabanosów i lecimy dalej. OS 3 też bez problemów. Tam rozdzielam się z chłopakami, gdyż chce biec. Schodzę na dół i zaczynam bieg. Lecę sobie spokojnie, ale moje plecy zaczynają mnie coraz bardziej niepokoić... Mega bolą...:( Podejście pod górę łąką!



Do Golejowa docieram bez problemu i napieram dalej do miejscowości Pławna Górna... Tylko, że w 1/3 kończy mi się ścieżka i napieram na azymut.. Trochę się gubię, w końcu odnajduje i schodzę na dół, gdzie dojście do drogi jest przez zamknięte gospodarstwo.. Hmm... Szukam przejścia, w końcu wracam i napieram wzdłuż ogrodzenia przez różnego rodzaju gęste krzaki.. W końcu wychodzę na asfalt, znajduje drogę do Nagórza i zaczyna być coraz gorzej.



Zaczyna mi siadać psycha... Słońce nie ustaje, plecy odmawiają posłuszeństwa, kilometry się ciągną, zamiast izo w bukłaku mam ciepłe, rozwodnione paskudztwo, na samą myśl, że mam coś zjeść jest mi niedobrze... W głowie krążą mi myśli w stylu: "Chłopie 43 km, gdzie wcale dużo nie biegłeś i Ty chcesz 2 maratony w tym roku jeszcze przebiec" i "po cholerę się do Borówna logowałeś". W myślach układam tytuł tego posta "Analiza porażki, czy IV Izerska Wielka Wyrypa" i układam hasła bojowe w stylu: "Wyrypo za rok to ja Ciebie wyrypie"... Marzę, nawet nie o zimnym piwie tylko o zimnej pepsi... Nie chcę się poddać, ale coraz bardziej krąży mi po głowie, by po PK 6 zejść asfaltem do bazy...

Przed PK 6 dogania mnie 3 innych napieraczy. Razem znajdujemy PK 6 i pytam ich co robią dalej bo ja mam wątpliwości. Mówią, że mam iść z nimi, więc długo nie myślę i lecimy razem. Kolejna przeprawa przez strumień - tym razem prawie sucha stopą. Do PK 4 ledwo docieram. Tam nie wytrzymuje i pytam jednego z nich czy mogę łyka pepsi! Jezu odżywam po 5 minutach! Znów jestem sobą:) Troche szukamy PK 3! Rodzielamy się, a jeden z moich towarzyszy przypomina sobie, że ma żel na mięśnie i naciera mi plecy! Jezu jaka ulga! Odżywam po raz drugi i rzucam pomysł, gdzie może być PK i go znajdujemy. W międzyczasie dostaje mesa od Krasua czy żyję, odpisuje gdzie jestem i dostaję mobilizacyjnego mesa: "Naku..wiaj":) PK 1 bez historii i wybiegamy na szosę przed Płuczkami Dolnymi, gdzie nota bene mam nocleg. I tu znów się wkradło zamieszanie... Czy czas ukończenia to 14 czy 15 godzin... Ktoś dzwoni do kumpla w bazie, który potwierdza, że 14 godz... A więc biegiem... Daję z siebie ile mogę by za dużo ich nie zgubić. Przy punkcie, gdzie były mapy spotykamy moich współtowarzyszy, z którymi się rozstałem po OSie. PK XX szukamy chyba w 10 osób absolutnie po ciemku... W końcu znajdujemy i się wszyscy rozdzielamy. Po zboczu w dól schodzę, a gdy zaczyna się asfalt znowu biegnę. Wiem, że Krasus i NKŚ czekają już na mnie w bazie. Biegne przez rynek 3 w 1 i w końcu widzę bazę! Wbiegam i idę oddać kartę! Ukończyłem swoje pierwsze PMNO w życiu:)

Zmęczony, ale przeszczęśliwy!

Nakręciłem w sumie 64 km w czasie 14:13 h. I szczerze muszę przyznać, że zakochałem się w tym napieraniu po lasach! I całe szczęście, bo nazwa bloga też zobowiązuje:) Na mecie Marcin się śmiał, że już wiem czemu w nazwie rajdu jest słowo "ekstremalny":) Oj wiem!:)

I tu wielki minus dla orgów... Tłumaczenia, że katering zapewniała firma zewnętrzna jakoś potrafię zrozumieć, ale po 14 godzinach na trasie chciałbym zjeść coś więcej niż drożdżówkę, a nic ciepłego już nie było...

Prysznic, cywilne ciuchy i jedziemy z Krasusem na piwo do jego znajomych, których wcześniej poznałem. I w końcu spać.

Rano mega zaskoczenie! Mes od Marcina z wynikami! JESTEM 37 NA 111 STARTUJĄCYCH!!!! Kurcze co za debiut!

A co dalej?! Już za 1.5 tyg najważniejszy start w tym sezonie, czyli 1/2 Iron Mana w Borównie. A później dalej zdobywanie Korony Maratonów Polskich, czyli starty w Warszawie i w Poznaniu.

A teraz moi mili najważniejsze! Akcja jest i można dużo dobrego zrobić!!! Krasus, Bo i Wybiegany robią co mogą by pomóc! Bartek, chrześniak Kuby od bloga Formatownia.pl, ma cztery lata i walczy z badziewiem zwanym guzem pnia mózgu! Jeśli tylko chcecie pomóc to wystarczy wpłacic jedyne 19,99 na konto:

Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski.

Każda wpłata 19.99 lub jej wielokrotność skutkuje jednym lub kilkoma (w zależności od wielokrotności) losami konkursowymi, gdzie można wygrać nagrody, że hoho! Miliom w lotka to nic w porównaniu z magicznym bratem pimpusia dającym kilka koni mechanicznych więcej a do tego + 11476 do rowerowej stylówy!


Bidon w sam raz dla napieraczy, bo pełny węglowodanów!


I nagrodę nad nagrodami, czyli patelnię BO, którą wygrała w Lotto Poznań Triathlon!



A dodatkowe losy można sobie wybiegać! Wystarczy dołączyć do rywalizacji na endo! http://www.endomondo.com/challenges/12064351
Wpisowe do rywalizacji to wyżej wspomniane 19.99 zł. A do końca września za każde przebiegnięte 19,99 km też macie jeden los!
A z braku dostępu do tego konta potwierdzenia przelewu mailem trzeba wysłać na run.bo.blog@gmail.com lub krasus.biecdalej@gmail.com.

Nie wiem jak Wy, ale ja teraz biegam dla Bartka!

Sprzęt:
Buty - Brooks Cascadia (niesamowicie się spisały) + stuptuty Inov8 Debricoc 38 + skarpetki X socks run performance, opaski CEP Neon - rewelacja  im poświęcę osobny wpis, spodnie - Dobsom R90, koszulka adidasa, plecak Camelbak, czapka Nike, okulary z Decathlonu, czołówka Petzl, garmin 310xt, kompas silva. Tu, poza kompasem nienagannie!

Jedzenie:

Jeden bormanowy baton, kilka kabanosów, jeden batonik twixa + 5 litrów izo i kilka lyków pepsi:) zdecydowanie za mało zjadłem jak na taki wysiłek...

I jeszcze sam track z garmina:) Ale 16 stopni to było chyba tylko przed startem...

czwartek, 18 lipca 2013

Debiut w tri, czyli Sławski Festiwal Triathlonu!

Wyprzedzisz ich! Ostatnia para jaką jesteś w stanie wyprzedzić przed metą! Cholera szybko biegną! Jeszcze chwila wysiłku i będziesz! Będzie META!! Jeszcze moment! Jeszcze tylko chwila mobilizacji! Podkręcam tempo! Dochodzę ich i wyprzedzam! Chwile później wpadam na metę! UKOŃCZYŁEM SWÓJ PIERWSZY TRI W ŻYCIU!!!

Ale od początku! Triathlon był od dawna moim marzeniem! Na razie marzeniem nieosiągalnym jest ukończenie pełnego Iron Mana... Na to przyjdzie czas za 2-3 lata! Mam nadzieję :) Wiedziałem, że muszę zainwestować w sprzęt. Pod koniec zeszłego roku zacząłem jeździć i pytać i wszędzie słyszałem, że rower do tri to 5-6 tys... Oj na to to mnie nie stać... Plus jedna lekcja kraula na moim basenie to 85 zł... Pomyślałem, że na tri jeszcze przyjdzie czas...

Aż do końca maja, gdy rekreacyjnie pojechałem na basen. Bez żadnego przygotowania przepłynąłem żabką krytą 2.5 km... Po powrocie do domu poczytałem trochę w necie i się okazało, że nie samym kraulem triathlon żyje:) Następnego dnia rano przed praca pojechałem prosto do Najlepszego Serwisu Rowerowego na Pałukach z pytaniem czy nie wiedzą, czy ktoś by chciał sprzedać używaną szosę:) Używanej nie było, ale nowa to i owszem za ludzkie pieniądze i to w przystępnych ratach! Hmmm.... Tri w 2013 roku! Brzmi dobrze! Troszkę się zastanawiałem czy w ogóle, a później czy vento 1.0 czy 2.0. Padło na 1.0! To ma być moja pierwsza szosa na 3-4 lata! Zawsze mogę ją sobie ulepszyć, a zobaczymy czy ten tri taki fajny jak go malują! I na początku czerwca zaczęła się moja przygoda!:)

W 1/2 Iron Mana chcę zadebiutować w Borównie 3 września. Więc szukałem czegoś, gdzie bym mógł zdobyć doświadczenie. Padło na Sławski Festiwal Triathlonu! Nie za wielki dystans, w miarę blisko i ludzkie wpisowe! Zalogowany, opłacony, klamka zapadła:)W niedzielę pobudka o 5:30, Ada odprowadzona do rodziców. Ruszamy! Muszę być na miejscu w okolicach 9:30. Do 10 miało być czynne biuro zawodów, a do 10:45 otwarta strefa zmian. Na szczęście ruch był mały i do Sławy dojeżdżamy chwile po 9! Szybki rzut oka na jezioro, wzdłuż którego wiodła droga dojazdowa i hola, hola!! Moment! W tym mam pływać! Temperatura na zewnątrz koło 17 stopni i fala jak byk... Mogę już wrócić do domu??? Nie mogłem... Dojeżdżamy na parking i pierwszy duży plus do orgów! Centrum zawodów było zorganizowane na terenie Sławskiego Centrum Kultury i Wypoczynku! Duży parking, normalne toalety, brak kolejek! Jest dobrze! Tylko ta pogoda! 17 stopni, pochmurno, siąpi no i ta fala... W kolejce po pakiet startowy poznaję Sebastiana. Też ma swój debiut w tri! Ale za to jaki!!! Chapeau bas! 1:21 w debiucie! Dla mnie kosmos... Gadamy, gadamy, czekamy, czekamy....Pierwszy minus... Jedno miejsce obsługi dystansu open, gdzie startowało najwięcej zawodników...

W końcu się udało, pakiety odebrane, koszulka techniczna, więc super, w rozmiarze L, więc mnie super... Czas odstawić Kajtka do strefy zmian - Krasus po zachciankach Twojej Zuzy doszedłem do wniosku, że damskie imię to zły pomysł:)! I oczekiwanie.... Nudno było:) Ale dzięki temu przeszedł mi trochę stres debiutanta:) Choć pogoda zaczęła się poprawiać :)

W końcu nadeszła godzina startu! Mogę już jechać do domu??? Nie mogłem... No to ok! Idę do strefy zmian, piankę włóż i na start!.

PŁYWANIE

Idę do strefy oczekiwania!



Namęczyłem się trochę z moją 310 by ją pod czepek zmieścić, ale się udało! Choć przypominałem Predatora :P


W końcu start! Szybko odbijam na lewo by nie płynąc moją żabką kryta w największym ulu... Boże ale wieje! Dopływam do pierwszej boi! Kurde teraz będzie absolutnie pod wiatr! Nie zdążyłem tego nawet pomyśleć, jak mnie zalało i się zachłysnąłem! Uspokój się, dojdź do siebie i napieraj dalej!
Ok, jakoś poszło! Koniec pierwszej pętli.. O cholera, ale daleko jestem... Wybiegnięcie z wody...


... i drugą pętla! Pływanie chciałem ukończyć w jakieś 20 minut. Udało się w 21.02 co przy tych warunkach uważam za niezły wynik przy tych warunkach, ale wciąż absolutnie za słaby by walczyć w tri o cokolwiek! Pierwsza nauka - absolutnie zainwestować w płetwy w kraula! Według garmina zrobiłem 901 metrów zamiast 800...

T1

Wybiegam z wody i biegnę do strefy zmian! Ściągam czepek i oksy! Gdzie jest garmin, zgubiłem go, nie - mam go w ręce, rozpinam piankę w biegu i wpadam do strefy zmian! Pamiętacie relację Run Bo z Okuninka, gdy w trefie zmian stwierdziła "biegnę do Kuby, ooo ile jeszcze rowerów stoi, to mi się podoba." Miałem wprost odwrotnie! Patrzę, patrzę i myslę.. Hmmm jak tu pusto! Nieważne, przebrac się i dalej. Ściągam piankę, rzucam koło koszyka, wytrzeć stopy, skarpetki, koszulka, gdzie jest moja koszulka, i pasek do tętna, na kierownicy, gdzie zapięcie, koszulkę włóż, kask, okulary, SPD - chaos, totalny chaos!



 Koniec końców pierwsza zmiana zajęła mi 3:20 min! Jezus jeszcze herbatę mogłem sobie zaparzyć i ciasteczka piec...

ROWER

Wybiegam z Kajtkiem za linię, gwizdek, na rower wsiądź i dajemy!



Teraz musisz nadrobić by, aż tak wielkiego wstydu nie było! Na początek podjazd po polbruku, wyjeżdżam na asfalt i znowu wiatr prosto w twarz! WRRRR.... Staram się uspokoić oddech, napić i sięgam po bormanowego batona! Cholera jeden gdzieś się zgubił! Więc mam tylko jednego... Ok! Dystans nie jest długi! Dasz radę! Facet-w-zielonej-koszulce jest celem numer jeden! Ale duszę na te pedały, duszę, a on ciągle w tej samej odległości... WRRRRR..... I jeszcze ktoś mnie wyprzedza! O nie! SPDki, aż piszczą tylko, że wciąż pod wiatr! Sprawdzam średnie tempo -  25 km/h... Czy mogę zaprzestać juz tej kompromitacji i wrócić do domu? Nie mogłem....

Dajemy dalej! W końcu nowy, ładny asfalt się zaczął! Po nawrocie już jedzie Seba i krzyczy "dajesz"! No nie inaczej:) Dochodzę faceta-w-zielonej-koszulce, wyprzedzam i po nawrocie jest z wiatrem:) Cisnę mocno, 1, 2 , 3 wyprzedzony! W końcu zaczynasz nadrabiać - sobie myślę! Tylko pamiętaj, że jeszcze musisz sobie pobiegać dzisiaj! Kilku kolejnych wyprzedzonych, średnia podskoczyła do prawie 30 km/h, nawrót na terenie bazy zawodów i druga pętla! Mój błąd z pierwszej pętli to najwyższa przerzutka z przodu pod wiatr... Na drugiej z przodu mam dwójkę, a podciągnąłem z tyłu i wcale dużo z średniej nie tracę! Mijam kolejnych, nawrót, przypominam sobie scenę z "Za szybkich, za wściekłych" - pierwszy wyścig, zakręt i zbyt szerokie wyjście z niego i wyprzedzam kolejną osobę na nawrocie! Teraz już tylko do mety i bieg! Widzę przed sobą gościa do dojścia. Cisnę pedały, Kajtek daje ile może, gościa dochodzę, ale widzę kolejnego, dajemy dalej! Kolejny mój błąd... Nim się obejrzałem byliśmy na terenie bazy zawodów, a ja zapomniałem się napić... Gupi, gupi, gupi... po co żeś gonił tak, jak teraz jeszcze biec musisz...


Rower zakończony czasem 53:42!

T 2

Poszło nieźle! Zmiana butów, zostawienie kasku i w drogę - 1:39 min!

BIEG

Wybiegam ze strefy zmian! Że co, że pod tą górkę??? I tak 3 razy! Jak dobrze, że moje kochane Pałuki są pofałdowane! Cholera nie wiem kto jest na którym kółku. Z pierwszego kółka na bank nikogo już nie ma, ale kto jest na 2, a kto na 3... No matter! Daje ile mogę! Pierwszy podbieg nie poszedł tak źle! Trasa wiedzie po terenie Sławskiego Centrum Kultury i Wypoczynku, więc na doping nie można narzekać! Pierwsze kółko za mną! Nawet nieźle, drugi niestety zawaliłem... Spinam się na trzecie, chwytam kubek z wodą, prawie cały wylewam - nie potrzebuję tyle! Dwa łyki i kubek na bok! Byle do mety! Ostatnie metry! Znowu kilku wyprzedzonych! Jeszcze Ci przed Tobą! Wyprzedzisz ich! Ostatnia para jaką jesteś z stanie wyprzedzić przed metą! Cholera szybko biegną! Jeszcze chwila wysiłku i będziesz! Będzie META!! Jeszcze moment! Jeszcze tylko chwila mobilizacji! Podkręcam tempo! Dochodzę ich i wyprzedzam! Chwile później wpadam na metę! Bieg w 28:44 min.



UKOŃCZYŁEM SWÓJ PIERWSZY TRI W ŻYCIU!!!

 NIESAMOWITE UCZUCIE! Co widać po minie :P




Było super! Założeniem na te zawody było ukończyć poniżej 2 godzin! Udało się w 1:48:40! Gdyby nie to pływanie byłoby znacznie lepiej...





ZOSTAŁEM TRIATHLONISTĄ:) Po trochę ponad roku biegania, kilku pływaniach i 1.5 miesiąca treningach na szosie!

Kolejne zawody to kolejny debiut! Tym razem Izerska Wielka Wyrypa, czyli Pieszy Maraton na Orientację na dystansie 50 kilometrów! A później 1/2 Iron Mana w Borównie! Zobaczymy jak to wszystko pójdzie:)