środa, 14 maja 2014

Jak zostałem ultrasem, czyli GWiNT Ultra Cross! :)

Naprawdę tego dokonałem! Sam jeszcze nie do końca jestem w stanie w to uwierzyć… Po 2 latach odkąd zacząłem systematycznie trenować zostałem ultramaratończykiem!!! Spełniło się kolejne moje biegowe marzenie :) GWiNT był treningiem przed Rzeźnikiem. Już wiele razy pisałem, że gwoździem tego sezonu jest właśnie ten bieg, więc nie ma co się nad tym rozwodzić. Tylko, że u mnie nie ma czegoś takiego jak starty treningowe… Jak staję na linii startu to wiem, że dam z siebie wszystko! Zostawię płuca, nogi i serce na trasie i o ile nie pokona mnie kontuzja to ukończę.
GWiNT był pierwszym ultra crossem rozgrywanym w Wielkopolsce. Asfalt był tylko na wylocie z Grodziska Wielkopolskiego i przed metą w Nowym Tomyślu. Bo przecinania asfaltówki, by dalej lecieć w las, nie ma co liczyć. Ma to ten plus, że nie nudzi, jak bieganie maratonów. Krajobraz ciągle się zmienia! Nie biegniemy po mieście pomiędzy budynkami, czy nudnymi, zamkniętymi dla ruchu dwupasmówkami, gdzie każdy kilometr wygląda tak samo. Lecimy po lesie, gdzie każdy kilometr trasy wygląda inaczej :) Krajobrazy były naprawdę zapierające dech w piersiach!
GWiNT był rozgrywany na 2 dystansach – 55 km i 100 km. Tak to było zorganizowane, że start był w Grodzisku Wielkopolskim, meta 55 km i przepak na 110 km w Nowym Tomyślu, a meta 110 km i biuro zawodów w Wolsztynie. Wyjeżdżamy z Jackiem ze Żnina dość późno w związku z czym w Wolsztynie w biurze zawodów jesteśmy tuż przed 21. Odbieramy pakiety startowe, zostawiamy rzeczy, które chcemy mieć na mecie i śmigamy do Grodziska, gdzie mamy nocleg. Hotel o nazwie „Behapowiec” nie budził większego zaufania, ale - jak się okazało później - nic bardziej mylnego!!! Logujemy się w hotelu gdzieś po 22, a Pani nas się pyta, o której byśmy chcieli mieć śniadanie, więc odpowiadamy, że koło 2:30! Na co ona, że nie ma problemu, przeprasza tylko, że kucharza o tej porze nie będzie, więc dostaniemy tylko kanapki, ale ekspres do kawy oczywiście uruchomią. No czapki z głów! W kilku hotelach już spałem przed różnymi zawodami i takiego podejścia jeszcze nigdy nie widziałem! Polecam każdemu nocleg tam – szczególnie przed następnymi GWiNTami :)
 
Idziemy do pokoju, ogarniamy sprzęt na rano i spać. Oj dużo tego snu nie zostało… Po niecałych 2 godzinach snu dzwoni budzik i nie zostaje nic innego niż się podnieść. Ogarniamy się i idziemy na śniadanie. Pamiętacie moja relację z Dębna? Ależ ja się bałem tego startu. Nie dość, że w Dębnie żołądek absolutnie odmówił mi posłuszeństwa i nie wiedziałem, skąd to się wzięło, to tym bardziej bałem się śniadania o 2:30 w nocy… Ale o dziwo okazało się, że mój żołądek był równie zmotywowany jak ja, więc nie było żadnych problemów. Jemy śniadanko, pijemy kawę i wracamy do pokoju. Wciągam bormanowego batona, szykuję bukłak i plecak i ruszamy na start, czyli na rynek w Grodzisku. Na miejscu rozgrzewka i czekamy. Przywitali nas oficjele z Grodziska i starosta (nota bene myślę, że okoliczni mieszkańcy byli zachwyceni przemowami o 4 rano :P )
Gotowy do ultra debiutu :)




Zauważam Bormana i idę się przywitać. Tym razem nie biegnie, ma plakietkę „media” :) Gadamy chwilę i za moment startujemy. Początek wspólny – wszyscy biegniemy za wozem straży pożarnej i czekamy na sygnał na start. Wybiegamy za Grodzisk, asfalt się kończy i w drogę :) Mimo porannej pory biegnie mi się wyśmienicie. Pierwsze km w granicach 6:15. W końcu to ultra i mam zielonego pojęcia, czego się spodziewać.

Początek trasy był naprawdę wymagający… Mega ilość podbiegów i zbiegów, po piaszczystym podłożu. Przy naprawdę mocnych podbiegach idziemy pod górę. Biegnie mi się rewelacyjnie!



Pierwszy PKO (punkt kontrolno-odżywczy) jest przy leśniczówce na 16 km. Dobiegając chcę wciągnąć batona, tylko czekam na herbatę, by popić. Czuję, że przy tej temperaturze mój brzuch nie będzie chciał popijania zimnym izo. Dwa łyki z bukłaka ok, ale nie więcej. Dobiegamy, a tam niestety tylko woda i izo. No trudno… Następny PKO jest za 11 km i tam ma być herbata, więc lecimy dalej. Po wybiegnięciu z punktu widzę Bormana robiącego zdjęcia, a gdy przebiegam obok mówi, że zaraz biegniemy razem.
 
Zdjęcie MM dla Festiwalu Biegowego

Na początku zupełnie nie zrozumiałem, a okazało się, że musiał się dostać do pałacu w Porażynie, czyli na następny PKO. Po chwili do nas dobiega i biegniemy w trójkę. Lecimy i gadamy, a ja nawet nie zauważam, że kolejne km mijają. Maniek dzięki, że nas tak pociągnąłeś! Wtedy wpadły najszybsze km na trasie – najszybszy w 5:42 :) I dzięki temu trasa do pałacu w Porażynie minęła nawet nie wiem kiedy! Wpadamy na punkt i chwila oddechu. Wciągam batona, popijam 2 kubkami słodkiej herbaty i dalej w drogę. Nota bene śmieszne doznanie wiedzieć, że biegnie się już prawie 3 godz, pokonało się 27 km, a wciąż jest przed 7 rano, czyli większość ludzi jeszcze śpi… Kolejny PKO jest za 10 km.

Kolejne nowe doznanie. Na maratonie po przebiegnięciu 21 km wiesz, że połowa za tobą i coraz bliżej mety. Tutaj nie miało to żadnego znaczenia, więc nawet tego momentu nie odnotowałem. Połówka to był dopiero 27,5 km… Pomału zaczynam czuć ten bieg, ale wciąż jest super! Poza tym kolejny punkt jest blisko, więc łatwo sobie wyobrazić, kiedy tam będziemy. Na przelocie bez żadnych ekscesów – spokojnie dobiegamy.

Kolejny punkt jest świetnie zorganizowany! Niesamowicie pozytywni ludzie z entuzjazmem witający i żegnający każdego kolejnego biegacza! Kolejny baton, kolejna herbata plus pół chałwy. Po tym PKO zostaje już 18 km do mety bez przerwy… Po IWW i Jaszczurze zaczynam się zastanawiać, kiedy plecy zaczną odmawiać mi posłuszeństwa… Bieg z plecakiem zmienia jednak styl biegania i z moich doświadczeń wynikało, że za chwilę zacznę cierpieć… Ale na całe szczęście nic takiego się nie dzieje, więc przestaję sobie tym zaprzątać głowę. Jak zacznie boleć to zacznie…

Biegniemy dalej. Zostało 5 km do końca zwykłego maratonu, a w głowie kołaczę, że to dopiero będzie początek… Rozkładam trasę na części pierwsze! Byle do 40 km, byle do dystansu maratonu, ok! minąłeś metę maratonu teraz tylko 2.8 km do 45, a tu już będzie tylko dycha do końca! Wizualizuję sobie dystanse, na których biegam u siebie! I pomaga :) Nie miałem specjalnie pomysłu, jak rozłożyć km między 45, a 50… Po 50 wiem, że zacznie mnie już przyciągać magnetyzm mety J Gdzieś po 45 zaczyna mi się kończyć izo w bukłaku i szału nie ma. Mega czuje już ten bieg! Nogi mam jak kołki, powłóczę jedna za drugą, ale wciąż biegnę Już dawno wkroczyłem  w nieznane mi obszary! Magii tego co się dzieje po 42 km! Co prawda na IWW pokonałem 64 km, ale to zupełnie inny typ biegu!

Na maratonie nie ma czasu na samotność. Ciągle są ludzie – albo kibice, a najczęściej inni biegacze. Tutaj dużą część trasy biegłem otoczony tylko przyrodą. W takich chwilach ma się dużo czasu na przemyślenia :) I jednym z moich było, czy jest coś takiego, jak kiepski czas na dystansie ultra? I wiecie co? Doszedłem do wniosku, że coś takiego nie istnieje! Mogą być czasy dobre, świetne czy wybitne, ale nie ma czasów kiepskich. Przy takim wysiłku i takim dystansie samo ukończenie już jest wyczynem. Ciekawy jestem, czy się ze mną zgadzacie :) 

W ogóle prowadziłem bardzo rozbudowaną dyskusję wewnętrzną sam z sobą :) Gdy bolało i już mi się nie chciało biec mówiłem sobie: „Nie pier.. Wiedziałeś, że będzie boleć! Sam tego chciałeś! Na siłę nikt cię tu nie zapisał! Więc teraz skończ się mazać i dawaj do przodu!” I pomagało :)





Mijam 50 km i wiem, że już tak blisko! Ale też wiem i czuję, jak zmęczony jestem! Przy czym prowadzę małą rywalizację z biegaczem za mną! Niedawno go wyprzedziłem i wiem, że jest blisko! Podziwiam za formę i kondycję, bo jest znacznie starszy ode mnie. Mijam 50 km, w bukłaku pusto, uda palą żywym ogniem! Jeszcze tylko 5! Wbiegamy w przedmieścia Nowego Tomyśla! Naprzeciw jedzie bus, zatrzymuje się przy mnie i pyta, czy potrzebuję wody! Panowie dziękuję Wam bardzo! Pewnie nigdy nie będę miał okazji wam osobiście podziękować, nawet nie wiem, czy to przeczytacie! Ale ten cholerny kubek wody pozwolił mi odżyć! Dzięki :) 

Końcówka! Mój rywal mam wrażenie, że się zbliża! Słyszę go coraz bliżej! Motywuję się i przyśpieszam! Ok, jestem bezpieczny, choć wciąż wiem, że jest blisko… Wbiegamy do Nowego Tomyśla i zaskakuje mnie strasznie mała ilość kibiców…
Długo wyczekiwany znak :)
A tak liczyłem, że poniosą mnie do mety…

W parku stoi kobieta z dzieckiem, kibicuje i się pyta, czy chce pić. Mówi, że czeka na męża, ale otwiera izo, które trzyma dla niego i daje mi łyka. Kurcze jeszcze nigdy nie spotkałem tak otwartych i miłych kibiców! Dziękuje :) 

Ostatnie kilometry. Pomimo zmęczenia liczę w głowie, że mam szanse na złamanie nie 7 godzin, tak jak chciałem, a nawet 6:45! Zaczynam ostatni km! Mam już dość i chcę już być na mecie. Po głowie krążą mi myśli, by już wolno dobiec. I olśnienie – chłopie po to 54 km biegłeś, by na ostatnim się poddać! Spinam się w sobie i przyspieszam! Metry upływają coraz szybciej i już widzę wolontariuszy kierujących na metę albo na przepak. Skręcam ku mecie i UDAŁO MI SIĘ! Zostałem ultrasem i złamałem 6:45! Dokładny czas to 6:44:46 i 101 miejsce na 155 osób. 2/3 stawki to dokładnie miejsce, gdzie się teraz znajduje! Jestem przeszczęśliwy! Gadam chwilę z Bormanem i idę szukać Jacka, który ukończył chwilę wcześniej.


Medal mega mi się podoba :)
Idziemy na posiłek – jemy, gadamy i się mega cieszymy. Dosiada się Borman i gadamy o tym, jak było, o innych biegach, o planach na przyszłość.

W końcu czas się zbierać. Idziemy odebrać rzeczy z depozytu, pod prysznic i czas wracać do Grodziska po samochód i do domu.

O organizacji GWiNTa. Nie mam nic do zarzucenia. Wiem, że pojawiły się problemy z oznakowaniem trasy dla zawodników, którzy biegli na samym początku. Nie umiem się do tego odnieść. Biegłem dalej i najczęściej był zawodnik w zasięgu wzroku. Przy czym uważam, że oznakować 55 km trasy po lesie (nie wspominając o 110!) było nie lada wyzwaniem! Cała reszta była rewelacyjna! Jedno tylko malutkie zastrzeżenie! Byłoby dużo fajniej gdyby bieg był lepiej rozpropagowany wśród miejscowych. Rozmawialiśmy z wieloma osobami, a mało kto o tym wiedział... A kibice naprawdę potrafią ponieść!  Pakiet startowy - rewelka! Czołówka + kubek wielorazowego użytku plus standard z innych biegów (bez koszulki) robią wrażenie. 
Reasumując - GWiNcie powrócę! I mam nadzieję, że na cały dystans!

Sprzęt:
Buty - Brooks Cascadia  + stuptuty Inov8 Debricoc 38 + skarpetki X socks run performance, opaski CEP Neon , spodnie - Dobsom R90, koszulka Smashing Pąpkins, plecak Camelbak, czapka Nike, okulary z Decathlonu, czołówka Petzl, garmin 310xt + kurtka Inov 8!

Żywienie:
Porządne śniadanie + 3 bormanowe batony + pół chałwy + 0.75 l izo + herbata na PKO.

I dla wnikliwych track z endo :)