sobota, 19 października 2013

O potędze umysłu, czyli 14. Poznań Maraton!!!

Ile razy słyszeliście w życiu, że przebiegnięcie maratonu to kwestia głowy? Że po 34 km już tylko głowa biegnie? Pamiętacie ten kawałek mojej relacji z Krakowa: "Słyszę obok siebie: "Tato proszę Cię biegnij sam" i odpowiedź "Wbiegamy na metę razem córeczko!! Pamiętaj, że teraz już biegnie tylko głowa"!!!"!! To wszystko prawda! To wszystko naprawdę absolutna prawda! Poznań Maraton przebiegła u mnie tylko głowa, bo ciało było absolutnie nieprzygotowane na taki wysiłek! Po miesiącu bez biegania stanąłem na starcie biegu po którym absolutnie nie wiedziałem czego mam się spodziewać! Miałem naprawdę mieszane uczucia i tremę przed tym biegiem!

Czy dam radę?
Plan na ten bieg był prosty! PRZEBIEC! Nic więcej mnie nie interesowała niż to żeby się zameldować na linii mety! Poza tym chciałem mieć z tego biegu fun, chciałem się nim bawić, bawić się z kibicami, cieszyć się tą niesamowitą biegową atmosferą jaka jest w trakcie maratonu!!! Do Poznania pojechałem już w piątek i jako, że nie liczyłem na nic podczas tego biegu złamałem chyba wszystkie biegowe przykazania... :P Na 2 dnia przed się nie wyspałem jak przykazano, a w sobotę spotkaliśmy się wszyscy na Starym Rynku, wypiliśmy kilka piw i czas było wracać do Młodego na noc. 

W niedzielę rano pojechaliśmy z Młodym na Targi, gdzie był start i meta. Z chłopakami umówiliśmy się koło zająca na 4:30 (taki czas sobie zaplanowaliśmy). W międzyczasie spotykam Jędrzeja, którego poznałem na IWW. Gadamy, a nagle pojawia się Jacek i po chwili Paweł! Jędrzej idzie się ustawić bardziej z przodu a my zostajemy, gdzieś pomiędzy zającem na 4:00, a 4:30 :)

Start z fajerwerkami był naprawdę niesamowity!

Założenie było, żeby ukończyć w 4:30, więc średnie tempo biegu 6:23, czyli masakrycznie wolno... Po cichu liczyłem na to, żeby nie ukończyć tego biegu gorzej niż debiutu w Palmie, czyli 4:20:07. Nota bene jutro będzie tam kolejny maraton, a ja żałuję, że mnie tam nie ma! Klimat tego biegu + pogoda + Palma de Mallorca robią niesamowite wrażenie i każdemu z szczerym sercem polecę ten bieg! Wystartowaliśmy. Pierwszy kilometr 6:18, więc mniej więcej tak jak miało być, a później już tylko szybciej. 3 kolejne wpadły identycznie po 5:55, a później w granicach 6:00. Szybciej niż miało być, ale naprawdę dobrze się Nam biegło. Oj ciasno było na początku! Biegniemy i nagle widzimy Naszych kibiców, czyli Martę, Anię i Karola. Machamy im tylko z daleka i płyniemy dalej z tłumem. Nagle widzimy Szymona, kumpla ze Żnina - też między innymi Nas dopinguje:)

Gdzieś koło 10 km zaczyna się robić luźniej, a ja czuję, że nie spisałem się z sudocremem tym razem i zaczynam mieć pomału otarcia... Dzwonię do Młodego (pierwszy raz wziąłem telefon na bieg, gdyż nie wiedziałem, czy się nie poskładam gdzieś na trasie i chciałem móc zadzwonić by mnie ktoś pozbierał) na którym km będzie bo potrzebuję sudocrem i słyszę, że dopiero w okolicach 35... No ok do 35 będę już tak poobcierany, że mi już nie zależy i mówię, żeby odpuścił! Biegniemy dalej! Wolne spokojne tempo, biegniemy i gadamy, cieszymy się tym biegiem - o to właśnie mi chodziło! W międzyczasie jeszcze 2 razy pojawiają się Nasi kibice i dodają sił:) Jeździli za nami specjalnie tylko po to żeby Nam kibicować!:) A po moim telefonie, że co to ma być za cichy doping i to bez pomponów jak następnym razem ich mijaliśmy były i pompony z szalika zrobione:) 18 km wpada jako najszybszy w ciągu całego biegu, czyli 5:44. Zdecydowanie szybciej niż zakładane tempo, ale wciąż jest fajnie! Zespoły muzyczne (szczególnie kapela mnichów - ale dali czadu!!!) i kibice dodają sił! A propos kibiców! Kurde to jaką atmosferę stworzyli to się w głowie nie mieści! W porównaniu z Krakowem to jak dzień do nocy! Poznaniacy naprawdę tłumnie wyszli na ulicę, dopingowali wszystkich, poprzynosili trąbki, garnki, pokrywki i co tylko jeszcze komu wpadło do głowy! Cały czas się uśmiecham, klaszczę, przybijam piątki z dziećmi na trasie! NIESAMOWICIE!

Tak sobie biegnąc mijamy półmetek i biegniemy dalej! Na 28 km zaczyna się najnudniejszy kawałek, czyli powrót do miasta ulicą warszawską. Nudna dwupasmówka, dodatkowo beż żadnych kibiców! Zaczynam czuć, że odpadam... Chłopacy mi odbiegają, a ja zaliczam coraz wolniej kolejne kilometry... 6:36, 6:58, 6:20... Zaczynam się zastanawiać, czy dam radę! Toż to przecież jeszcze około 12 km... Sięgam po telefon, właściwie sam nie wiem czemu i widzę wpis Krasusa na moim fanpejdżu: "02:11:02 na półmetku, ogieeeeń!". Myślę sobie, że kurde tyle ludzi mi kibicuje, a ja daję dupy... I wtedy dostaję mesa, który dodaje mi sił! Już wiem, że muszę ukończyć ten bieg!!! Po prostu muszę! Nogi przestają mnie boleć, albo raczej mózg odcina poczucie bólu i zaczynam gonić! Wyprzedzam kolejnych biegaczy i nawiązuje kontakt z Jackiem i Pawłem. Kolejne km w 5:54, 6:02 i 6:09! Doganiam chłopaków i lecimy razem dalej! W końcu kończy się warszawska i dobiegamy do ronda Śródka, gdzie skręcamy w ulicę Podwale! Biegniemy pomiędzy kibicami, którzy tutaj stoją na asfalcie i tworzą szpaler! Niesamowite uczucie! Biegniemy dalej razem, i dobiegamy do ulicy Serbskiej, gdzie jest naprawdę spory podbieg! Znów zaczynam czuć nogi... 


Znów chłopacy mi odbiegają... Zauważam Młodego na rowerze. Podbiegam do niego i mówię, że nic nie potrzebuję. Kolejne km w 6:38, 7:42 (mój najwolniejszy km na trasie...) i 7:30. Młody mi krzyczy, że chłopacy są jakieś 150-200 metrów przede mną...

Muszę się skupić! Muszę się zmobilizować! Muszę nakurwiać! Po prostu muszę ukończyć ten bieg! Jestem już tak blisko! Ogarniam się, myślę, że mam dla kogo biec i znów głowa odcina mi uczucie bólu! Kolejne km w 5:58, 5:51 i drugi najszybszy km na trasie, czyli 40 km w 5:45!! Wyprzedzam naprawdę sporo biegaczy, Dochodzę chłopaków i już wiem, że ukończymy ten bieg razem!


Kolejny punkt żywnościowy...


... i moje nowe odkrycie! Kostki cukru!!! Dają naprawdę sporo mocy, łatwo się rozpuszczają, wystarczy popić tylko odrobiną wody! Super! Wchodzą od dzisiaj do rzeczy, które na pewno będę jadł na trasie! A propos odżywiania napiszę jeszcze kilka słów na koniec!

Zostały już raptem około 2 km i biegniemy już razem. Pod wiaduktem na Pułaskiego znowu jest kapela mnichów, dodają sił i biegniemy dalej.

Miał być fun i był :)
Blisko mety zauważamy Magdę - Pawła córkę! Też Nam kibicuje, a my już zmierzamy wprost do mety! 



Ilość kibiców na mecie jest naprawdę niesamowita! I tych Naszych osobistych i ogólnie. Znów widzimy Szymona, biegniemy ramię w ramię i równiutko co do sekundy przekraczamy linię mety! :)

UDAŁO SIĘ!! Czas nie jest powalający, bo wyszło 4:21:57, czyli jednak nieznacznie, ale jednak gorzej niż w Palmie... Gdyby nie te 2 kryzysy, które mnie złapały... ale nie ma co gdybać! Najważniejsze, że się udało! Jeszcze kilka godzin wcześniej brałbym taki wynik w ciemno!

Odbieram folię i medal i rozglądam się za kimś znajomym!


Zauważam Młodego i do niego podchodzę, chwilę gadamy, aż w końcu zauważam osobę dla której udało mi się ten dystans pokonać! Pomimo zmęczenia podbiegam i cieszymy się razem:) W międzyczasie dołączają do Nas Jacka sąsiedzi, którzy przyjechali specjalnie dla Nas z transparentem :)


Na mecie jest gorąca herbata, która smakuje jak nigdy:)


KORONA MARATONÓW POLSKICH vs. JA: 1:2 !! Znów jestem na prowadzeniu:) A w Dębnie zamierzam wyjść jeszcze bardziej na prowadzenie a do tego rozpieprzyć system i połamać 3:45! Wiem, że będzie ciężko, ale dam radę! Cała zima przebiegana plus treningi na trenażerze i będzie nowa piękna życióweczka:)

Dla wnikliwych track z endo :)




We wpisie o wycofie z MW rozpisywałem się o możliwościach ludzkiego ciała. O tym, że wystarczy tylko chcieć, a można je dowolnie wytrenować! Po Poznaniu już wiem, że ciało to nic w porównaniu z tym co może zrobić głowa! Po moich poprzednich startach wiedziałem, że psychicznie jestem dość mocny. Ale tym razem pobiegła tylko i wyłącznie głowa! A w momentach, gdy ciało chciało się poddać blokowała odczucie bólu i mogłem biec dalej! Niesamowite:)

Obiecałem kilka słów o odżywianiu. Po Krakowie mam wielki uraz do żeli. Zdaje sobie sprawę, że ten koszmarny skurcz żołądka jaki miałem na mecie w Krakowie wcale nie musiał mieć nic wspólnego z żelami, ale już tak jest z urazami, że nie muszą mieć żadnych konkretnych podstaw... Mam i już! Co prawda miałem je ze sobą na trasie tak jakby co, ale nie zjadłem ani jednego. Za to na każdym punkcie piłem powerade, wodę i jadłem banana, a później jeszcze cukier i pomarańczę! I w zupełności mi to wystarczyło. Spróbowałem też czekolady, ale ciężko mi było ją pogryźć i mnie trochę zamuliła, więc dla mnie to jest kiepska opcja na bieg. A przed startem owsianka zrobiona przez Młodą i kawałek bormanowego batona o których się już w tylu superlatywach rozpisywałem, że nie ma już nic do dodania:)

Strój:
- czapka Nike,
- szczęśliwa koszulka Adidasa, którą mam na każdym biegu,
- spodenki kompresyjne CEP - nowy nabytek i spisały się znakomicie,
- opaski na łydki CEP,
- buty Brooks Pureflow,
- garmin FR 310 + czujnik tętna.

A co dalej? W połowie listopada chcę się wybrać na Jaszczura, czyli kolejny start na orientację i obowiązkowo 8 grudnia Półmaraton Świętych Mikołajów w Toruniu:)

I jeszcze na koniec w ramach przypomnienia Wielki Wyścig dla Bartka wciąż trwa! Tym razem do wygrania są 3 damskie  kurtki NEWLINE IMOTION RUFFLE JKT! Zasady są takie same jak wcześniej, a po szczegóły odsyłam do blogów Krasusa, Bo i Wybieganego:)

czwartek, 10 października 2013

Start, którego nie było, czyli 35. PZU Maraton Warszawski

NIENAWIDZĘ przegrywać! Mam do tego chroniczną awersję! A tym razem przegrałem! A co gorsza nie z samym sobą na trasie, bo znam się już na tyle, że wiem, że jeśli zaczynam, to muszę ukończyć. Przegrałem z własnym organizmem. Na początku głupio nabyta kontuzja uda wykluczyła mnie z treningów na prawie 2 tygodnie. Krioterapia jest jednak naprawdę skutecznym narzędziem rehabilitacji. I gdy już miałem wracać do treningów, przypętało się najpierw przeziębienie, a potem zapalenie oskrzeli... Długo, oj długo, zastanawiałem się, czy jechać na MW, czy odpuścić, ale koniec końców zrezygnowałem... Ciężka to była decyzja, ale teraz już wiem, że słuszna! Wizja zapalenia płuc, albo zapalenia mięśnia sercowego, w co oskrzela by się mogły przerodzić przy takim wysiłku, jakim jest maraton, jednak podziała na moją wyobraźnię...

Ludzkie ciało jest niesamowitym mechanizmem. Gdyby ktokolwiek 1.5 roku temu powiedział mi, że będę miał ukończone półmaraton, 2 maratony, half iron mana i kilka mniejszych biegów popukałbym się w czoło i wrócił do picia piwa :) Teraz już wiem, że chcieć to móc! Wystarczy impuls, by się ruszyć, a potem już idzie! Odrobina dyscypliny, samokontroli i można osiągnąć coś naprawdę dużego. A moje wyniki są dla mnie naprawdę czymś wielkim! Na polepszenie czasów i zwiększanie dystansów przyjdzie jeszcze czas! Póki co jestem szczęśliwy z tego, co już osiągnąłem! Ale pomimo możliwości, jakie ma nasz ciało, trzeba czasami odpuścić i się w nie wsłuchać! Wtedy możemy być spokojni, że nie przesadzimy i nie zrobimy sobie krzywdy!

Wracając do Warszawy - miała być niesamowita życiówka, pierdolnięcie i bieg w trupa! Miał być ból, łzy i walka z samym sobą, by przebiec metę rozpieprzając system! A był kac i gapienie się w monitor, jak idzie chłopakom! W poniedziałek wróciłem do gry! Pierwszy trening od ponad 3 tygodni nie wypadł tak źle, jak myślałem! Było nawet zadziwiająco dobrze! 

Wciąż mam wątpliwości, czy uda mi się ukończyć Poznań! W każdym razie mogę obiecać jedno! Widzimy się na starcie i dam z siebie wszystko, by dobiec! Bez życiówek, bez biegu w trupa, bez rozpieprzania systemu! Chcę mieć z tego biegu fun, chcę się nim cieszyć, chcę się cieszyć atmosferę tego biegowego święta, chcę się bawić z kibicami i przebiec obojętnie w jakim czasie! Każdy doping na trasie się liczy, więc przybywajcie i kibicujcie:)

KORONA MARATONÓW POLSKICH vs. JA: 1:1 !!

Już w niedzielę zamierzam znów wyjść na prowadzenie:) A potem spokojne treningi by się przygotować do Dębna i następnego tri-sezonu! A w między czasie mam nadzieję, że uda się zaliczyć jakieś jesienne PMNO :)