piątek, 1 marca 2013

TUI MARATHON PALMA DE MALLORCA 2012

Stało się! Wsiadamy w samolot w Poznaniu i lecimy na Majorkę. Na mój pierwszy maraton w życiu!!! Za 2 dni okaże się, czy moje treningi, które zacząłem w marcu, były wystarczające. 3 tygodnie przed maratonem co prawda przebiegliśmy 32 km, ale podobno maraton zaczyna się od 34 km. Zobaczymy też, na ile i czy w ogóle pomógł mi i Pawłowi tydzień chodzenia po Beskidach z plecakami od schroniska do schroniska. Krótkie przebieżki po powrocie wskazywały, że jest lepiej i, że nogi są silniejsze. Ale wszystko okaże się niedługo…  


Od początku. Wszystko zaczęło się w marcu. Siedząc z Jackiem i Pawłem na piwie stwierdziłem, że po poprzedniej zimie muszę zacząć coś ze sobą robić, bo się zasiedziałem J Chłopacy namówili mnie, żebym zaczął z nimi biegać. Co prawda biegam praktycznie od zawsze z większymi lub mniejszymi przerwami, ale zawsze to były krótkie przebieżki przed pracą, a nie prawdziwy trening. A co dopiero przebiegnięcie maratonu!!! Nie wiedziałem, czy pół roku mi wystarczy, by się dobrze przygotować! Ale zaczęliśmy biegać razem.

Pierwszy oficjalny bieg zaliczyłem po miesiącu odkąd zacząłem biegać. Był to Bieg Żnina na dystansie 10 km, który chciałem przebiec poniżej godziny. Udało się w 52,56 min. Bardzo się cieszyłem, ale moje wątpliwości się nasiliły, bo wielu obecnych tam biegaczy twierdziło, że pół roku to zdecydowanie za mało, by się dobrze przygotować. Ale trenowałem dalej…
Drugą kwestią pozostał wybór maratonu. Paweł miał już ukończony maraton w Poznaniu, a Jacek ukończył go 3 razy, więc tam niespecjalnie chcieli biec. Aż po pewnym dyżurze Jacek oświadczył, że był u niego znajomy lekarz, który bodajże od 5 lat corocznie biegnie na Majorce. Decyzja zapadła! Lecimy do Palmy!


Pierwsze,  co nas uderzyło po wylądowaniu, to duchota, jaka panowała na miejscu! Pomimo że to był październik, temperatura oscylowała w granicach dwudziestu kilku stopni! ZA CIEPŁO!!! Ale odwrotu nie było. Poza tym mieliśmy 2 dni na aklimatyzację. Trochę za mało, ale inaczej nie mieliśmy lotów. Piątek i sobota upłynęły nam na spokojnym chodzeniu po Palmie. Poza tym okazało się, że nasz hotel jest około 5 km od centrum, ale ta trasę pokonywaliśmy pieszo – w sobotę 2 razy J
Po powrocie z centrum w sobotę stwierdziłem , że zrobię sobie krótką przebieżkę. I chyba ta decyzja mnie uratowała. Założyłem nowe słuchawki kupione tuz przed wylotem. I całe szczęście! Okazało się, że są dla mnie strasznie niewygodne, a lewa słuchawka wciąż wypadała mi z ucha! Poza tym już po jednym kilometrze chwycił mnie przeraźliwy skurcz w łydkach! Ciężko mi się szło do hotelu, a o biegu nie było w ogóle mowy! Zaraz po powrocie do hotelu wziąłem magnez, a gdy po południu poszliśmy z powrotem na miejsce startu i kupiłem magnez do picia. I zdecydowanie słuchawki zostają w hotelu! Zawsze biegałem z muzyką, ale tym razem liczyłem na atmosferę na trasie! Zwiedzając weszliśmy do małego kościółka, gdzie zapaliłem świeczkę za powodzenie maratonu. Jak się później okazało, był to kościół św. Michała :)
 
Sobota w nocy! Coś nas budzi! DESZCZ!!!! LEJE DESZCZ! Szybko schowaliśmy buty z balkonu, na szczęście wciąż suche i pokrzepieni myślą, że powinno rano być chłodniej poszliśmy dalej spać.

W niedzielę wstaliśmy wcześnie i poszliśmy na śniadanie, które Jacek jakimś cudem załatwił godzinę wcześniej niż otwierali restaurację. Chwilę po 7 wyruszaliśmy na start. Stwierdziliśmy, że idziemy pieszo i potraktujemy to jako rozgrzewkę. Mieszkaliśmy w takiej ciekawej dzielnicy, że gdy wychodziliśmy, panie uprawiające najstarszy zawód świata dopiero zwijały się do domów… 

Na miejscu zacząłem się denerwować! Praktycznie każdy z biegaczy miał koszulki z innych maratonów, niektórzy na plecach mieli wypisane po kilkanaście. Co ja tu robię??? 

Niestety na kilka tysięcy biegaczy było tylko z 20 toi toiow i kolejka po horyzont :) Zostawiliśmy rzeczy w przechowalni i po krótkiej rozgrzewce poszliśmy na start. Nerwy minęły. Odwrotu już nie było, a dodatkowo udzielił mi się entuzjazm tłumu. Przed wylotem czytałem, że prawidłowo pobiegnięty maraton to taki, gdzie drugą połowę przebiega się szybciej niż pierwszą. Tak też chciałem pobiec.

9.00!! Strzał!! I Ruszyliśmy!!! Na początku biegliśmy razem, ale Jacek dość szybko wyrwał do przodu. Biegłem z  Pawłem. I stało się po pierwszym kilometrze! Łydki… Pawłowi powiedziałem, żeby biegł, a sam zacząłem truchtać. Około 4 kilometra ból był taki, że chciałem zrezygnować! Ale po to miałem tyle wyrzeczeń, tyle przebiegniętych kilometrów, tyle potu wylanego na treningach, żeby zakończyć swój pierwszy maraton po 4 kilometrach??? Mowy nie maJ Czasem już miałem takie skurcze i zawsze przechodziły koło 5 kilometra! Myślę sobie ten kilometr jeszcze wytrzymam! Przeszło dopiero na 8 kilometrze i mogłem skupić się na biegu i taktyce! Podłączyłem się pod grupkę Francuzów, którzy biegli w tempie, jakie mi odpowiadało. Na marginesie - zazdrościłem im wsparcia znajomych! Wynajęli rowery i do 21 km, gdy ich zostawiłem, 5 albo 6 razy mieli wsparcie na trasie! SUPER! Musiało ich to nieźle motywować! Na 10 km, zgodnie z tym co miałem zaplanowane, zjadłem jeden żel z glukozą przywieziony z Polski.



Pierwsze 21 km biegło najpierw wzdłuż portu, a później przepięknymi, ale też wąskimi uliczkami starego miasta. Niestety zrobiło się trochę ciasno, gdy dogoniły nas osoby biegnące półmaraton… Bieg z Francuzami momentami był mi za wolny, ale nie chciałem przeszarżować, by mieć siły na dalszy bieg. Co chwilę mijaliśmy albo zespoły muzyczne albo tancerzy. Ludzie świetnie dopingowali! 

Na 21 km zjadłem żel energetyczny i w okolicach 23 km stwierdziłem, że czas się pożegnać z Francuzami. Przyspieszyłem troszkę i wyprzedziłem kilka osób. Tym razem podłączyłem się do gościa, który biegł trochę szybciej niż Francuzi i stwierdziłem, że jego tempo mi odpowiada.
Trasa bardzo ciekawa i urozmaicona zaczęła się zmieniać, gdy rozdzieliliśmy się od półmaratończyków i pobiegliśmy dalej. Wiodła ona najpierw zwykłymi ulicami, później niezbyt pięknymi przedmieściami, drogą dojazdową na lotnisko, gdzie tylko jeden pas dla nas zamknęli, a po drugim normalnie odbywał się ruch, aż w końcu dzielnicą niemiecką, gdzie nawet gdyby mi dopłacili nie chciałbym mieszkać!!! Niekończące się szpalery hoteli, nazwy tylko po niemiecku i znaczna dominacja tej narodowości. Moim zdaniem, nie po to się gdzieś wyjeżdża, żeby nie widzieć różnicy między nowo odwiedzanym miejscem, a swoim miejscem zamieszkania…

Na 30 km, wciąż w hotelowej dzielnicy, wbiegliśmy na promenadę nadmorską, która miała nas już doprowadzić wprost na metę. Zjadłem kolejny żel z glukozą i stwierdziłem, że czas przyspieszyć. Od 32 do 37 km wstąpiły we mnie nowe siły!!! Przyspieszyłem dość mocno i wtedy wyprzedziłem najwięcej osób! Biegłem jakbym w ogóle nie czuł zmęczenia! Jakbym był w transie! Sławetny 34 km minąłem nawet nie wiedząc kiedy! W tym czasie lunął deszcz, ale na szczęście nie padało dłużej niż 5 min, za to solidnie. Przyjemna chwila ochłody, a słońce nad Majorką wysuszyło nas w momentJ Ale na 37 się przekonałem, że jednak ciut przesadziłem. Zjadłem ostatni żel energetyczny z kofeiną, ale musiałem zwolnić do wolnego truchtu. Już tak mało do końca!!! Wielu ludzi już szło, część leżała na ziemi i masowała nogi. Wolontariusze jeździli na rowerach i pomagali, gdy ktoś o to prosił. 

40 KM!!! Doczołgam się, a dam radę :) Znowu przyspieszyłem! Jest katedra! Co prawda jeszcze kawałek przede mną, ale już ją widać i z każdym krokiem jest bliżej!!! Znowu udało mi się wyprzedzić kilka osób i gnam prosto na metę. Zaraz, zaraz!!! GDZIE JA JESTEM??? GDZIE JEST META??? ŹLE POBIEGŁEM??? Meta jest w innym miejscu niż zaczynaliśmy! Po to włożyłem tyle wysiłku, żeby nie być sklasyfikowanym za pomylenie trasy??? Ale patrzę - ludzie biegną dalej. Okazało się, że aby nadrobić dystans do 42,195 w czasie biegu przestawili znak start/meta na drugą stronę dwupasmówki! Czyli jeszcze nie teraz!! Jeszcze kawałek muszę biec! Nagle słyszę mocny doping! To Jacek i Paweł, którzy już ukończyli mnie dopingują! Dam radę :) Ostatni nawrót, ostatnie metry pod górkę i JEST!!! META!!!!!!!!!!!!!!!! Ukończyłem swój pierwszy maraton w życiu!! Z czasem 4.20.07. 

Zacząłem krzyczeć ze szczęścia :) Udało się!



Niesamowite wrażenie! Pokonać samego siebie, własne słabości, ból, zniechęcenie i ukończyć bieg na tym osławionym dystansie!! Już wiem, że to był pierwszy, ale nie ostatni raz!

Co mnie zdziwiło to brak punktów z masażem i peacemakerów.

Ale wrażenia niesamowite :)



A z powietrza wyglądało to tak:


I nawet udało mi się na film załapać :)